Gosiagosia pisze:Pusia uciekła a ja za nią z miseczką
O, skąd ja to znam?

Jasnie pani goniona przez pokorną służbę, no może się skusisz na przysmaczek, no proszę, spojrzyj na miskę łaskawym okiem...
U Stelli to w ogóle jedzenie mnie doprowadza do rozpaczy. Nigdy w życiu żadnego zwierza nie karmiłam wyłącznie gotowymi karmami, były raczej dodatkiem. Nie znałam się BARFach i innych mądrych dietach, ale intuicyjnie koty dostawały różne mięsa, w tym podroby też, nieraz twarożek, żółtko. No i dodatkowo gotową karmę, suchą jak się wychodziło z domu to żeby miały co podskubać. Teraz biorąc Stellę zabrałam się do lektury, żeby karmić ją z głową. Bardzo chciałam spróbować BARFa, a przynajmniej podawać jej dziennie jeden mięsny posiłek, a drugi dla ułatwienia z puszki albo suchy.
Nic z tego.
W schronisku mielismy taki krótki wykład o szczepieniach, odrobaczaniu, żywieniu, oswajaniu nowego kota... co do żywienia to schron ma współpracę z Puriną i promuje Purinę Pro Plan. I kategorycznie doradza, żeby karmić tylko i wyłącznie suchym, wszystko inne to fast food

no ok, ja rozumiem że dla nich to spore ułatwienie ale czemu twierdzą, że mokre czy naturalne żarcie jest be to już nie czaję.
Kilka pierwszych dni Stellunia miała do tego wersję gastro bo przyjechała do nas z biegunką, tzn. u nas ją w ogóle zablokowało z nerwów ale przed przyjazdem w schronie ją goniło.
No ok, niech będzie to gastro na początek, brzuszek się uspokoi i zobaczymy co dalej. Kupilismy różne puszki żeby sprawdzić co jej podpasuje, w tym takie naprawdę dobre, z kawałkami mięsa, podrobami też, no i surowe mięsko. I kicha. Mokre jest niedobre, kłuje w ząbki. Sosik jest ok do wylizania, ale nic poza tym. A najgorsze że ona chyba w ogóle nie umie jesć mięsa ani większych kawałków mokrej paszy.
Z wetką pogadałam co by doradzała w kwestii karmy. Była zdania, że samo suche to nic dobrego, ale jesli kot nie umie i nie chce jesc mokrego, to nie ma co jej drastycznie od razu męczyć i przestawiać na żarcie, którego całkiem możliwe, że nigdy w życiu nie zaznała. I ustaliłysmy, że będzie dostawała nieco mniejszą od polecanej porcję suchego, a raz dziennie pół saszetki mokrego. I zobaczymy, jak się przekona to możemy zmieniać proporcje. Mogę też próbować surowego lub gotowanego mięsa.
Niestety to nie przechodzi. Jak po południu zabieram michę z suchym i jestem nieugięta i jest dostępne tylko mokre, to owszem, najczęsciej kot w końcu trochę zje, ale w wielkich męczarniach. Albo przynajmniej wyliże sosik. Na razie z mokrych karm jako tako toleruje IAMSa w sosiku i Royal Canin dietetyczny. Wszystkie takie naprawdę dobre karmy z mięchem - nie daje rady. Nawet jak próbuje zjesc kawałek, to nie potrafi, wypada jej to z pyszczka, próbuje znowu, międli, znowu jej wypada. Widać, że kompletnie sobie z tym nie radzi. W końcu się zniechęca i siedzi głodna... Im mniejsze kawałki tym bardziej zjadliwe. Pasztecik ewentualnie zliże mi z palca ale bardzo mało. Mięso surowe - niejadalne. Gotowany kurczak - tak jak z lepszymi karmami - czasem widać że jest ochota, ale nie umie tego zjesć, mimo prób i cięcia bardzo drobno, niemal na pastę. Jedno co mnie cieszy, to że przekonała się do surowego żółtka i w sumie po trochu zjada to jedno żółtko tygodniowo (oczywiscie tylko zlizując z mojej dłoni, z miski jest be).
Przestawiam ją też na bezzbożówkę, żeby miała chociaż dobre suche, jesli nie wchodzi mokre. Na razie mamy Portę 21 a z Polski niebawem przyleci paczka z Power of Nature, więc chociaż tyle dobrego. Ale martwi mnie to mokre i mięso. Nie wiem, co robić. Jak na początku odmawiała ze stresu jakiegokolwiek żarcia to jedyne, na co się skusiła po długich namowach, to była taka zwykła marketowa Sheba, która ma bardzo drobne kawałki i widocznie sporo polepszaczy smaku, bo kot jadł bez większych problemów. Nie wiem, czy lepiej żeby nie jadła mokrego wcale czy spróbować pół saszetki Sheby dziennie? Na pewno jeszcze dalej będę eksperymentowała z innymi mokrymi karmami.
Jedno co dobre, to że Stella dużo pije. Często podchodzi do miseczki i chłepce. Sika też sporo, ostatnio liczyłam i wyszło mi że tak z 6 razy dziennie, nie są to ogromne bryłki ale też nie całkiem mikroskopijne, więc chyba jest ok.
Kupale za to nie są za ciekawe, woń powala, a konsystencja taka raczej za miękka (za to robi je regularnie raz dziennie). Wczoraj pierwszy raz jadła Portę bez dodatku poprzedniej karmy (przestawiałam ją stopniowo przez 2 tygodnie) i dzis było chyba lepiej, mniej cuchnąco i nieco bardziej zbite. Zobaczymy.
Ech, osiwieję przez to jej jedzenie...

dobrze że się farbuję
