No topsz... bo mnie to wino z Jeżusiem natchło (jutro mnie lekki kacyk natchnie w pracy

) na wspominki, a i dziś mój klient (jakkolwiek by to nie brzmiało) zapytał mnie, jak to się stało, żem w Pamplonie wylądowała. Więc niekoniecznie będzie o tym, co w Saragossie fajne a co nie. Będzie wstęp. Z wynurzeniami na tle osobistym
Bo cała moja emigracja właśnie w Saragossie się zaczyna. Miałam napisać, że "przynajmniej palcem po mapie" ale to nie do końca prawda, boć to właśnie tam moja noga po raz pierwszy stanęła na hiszpańskiej ziemi. Z małymi przygodami, które normalnego człowieka nie ruszają, ale świeżaka, który praktycznie po raz pierwszy w życiu ma komunikować się w języku, którego własnoręcznie się nauczył, w obcym kraju, w obcym mieście...
Dawno, dawno temu mój najlepszy kolega (i wcale nieprawda, że się w nim wtedy potffffornie kochałam) dał się skusić wizji wyjazdu na Erazmusa, do kraju innego, nie będę zdradzać by uniknąć ewentualnej identyfikacji hehe. I jak już pojechał, to i mnie zaczął namawiać, bo on zawsze we mnie wierzył, uważał mnie za istotę nader inteligentną (

) i wartościową na przyszłym rynku pracy (rok 2005, cytuję "a daj spokój, poniżej czterech patyków to w ogóle nie schodź" - to o ewentualnej rozmowie kwalifikacyjnej). Swoją drogą chyba kochał mnie ten chłop na swój sposób, ale niekoniecznie na taki, jaki byłby mi na rękę

tak po przyjacielsku

No i mnie namówił.
Poleciałam z pomysłem do przyjaciółki. Wymyśliła ona, że OK, jedziem na Słowację. Z miłości do niej (dobre to wino) byłabym się zgodziła, bo i blisko, samochodem można by pojechać, komputry zabrać, i - co najważniejsze - z przyjaciółką.
Miłość (doleję sobie) własna dała znać w nocy.
Qrde...
Przecież ja od połowy średniej szkoły namiętnie czytałam wszelkie artykuły "jak studiować w Hiszpanii". Wtedy to trudne było i wymagające kupy szmalu, wizy i szczepienia przeciwko wściekliźnie (żart, chociaż kto tam wie).
A tu taka szansa...
Nie wiem, jak to się stało, koniec końców przyjaciółce spiętrzyły się trudności, ja pojechałam do Hiszpanii a nasza przyjaźń ma się całkiem dobrze.
Rozmowa kawlifikacyjna wyszła mi nader dobrze, mimo, że poprzedniego dnia upiłam się jak bąk i miałam kaca. Okazało się bowiem, że ze wszystkich chętnych tylko ja mówię w języku docelowym, a po hiszpańskiemu to w ogóle ja jedyna. Gadka szmatka, a ci egzaminatorzy pytają mnie, co ja na to, by - zamiast do Saragossy - pojechać do Pamplony.
Na rok. Bo ja chciałam tak skromnie, na semstr.
No to ja, że pewnie. Rodziców jakoś przekonam jak już klamka zapadnie.
