Wprawdzie jedzenie zniknęło, ale mógł zjeść ktoś inny (niedaleko w lesie biegał rudy dorosły kot;
lisy chyba nie, bo wyłożone przez kogoś psie chrupy leżą od kilku dni nie ruszone).
Na działce obok były od rana dwie panie, kociaków nie widziały.
Ostatnio karmiono je we wtorek i od tej pory jak kamień w wodę.
Wczoraj też zostawiłam jedzenie – zajrzę jutro,
na szczęście w tej chwili nie ma nocnych przymrozków.
Żałuję, że nie zabrałam ich od razu w niedzielę, gdy byłam tam po raz pierwszy,
ale ta kobita co niby miała adoptować, trochę nam namieszała.


Były tam codziennie przez 2 czy 3 tygodnie,
biegły do każdego, kto przyjechał na działki
i raptem zniknęła cała trójka.
Pocieszam się, że gdyby stało się coś złego, to raczej nie wszystkim naraz.
I pewnie zostałyby jakieś ślady.
W pobliżu trwają budowy, trochę dalej są zamieszkałe nowe domy.
Może ktoś przygarnął?
Ale może być też tak, że ktoś "przygarnął", a ja spóźniłam się o jeden dzień...
I nigdy się tego nie dowiem.
Na razie będę tam zaglądać















