
Poszłam do kuchni przygotować kawę.
Patrzę, Miki leży na krześle z zawadiacko wypiętą w górę pupą i nawołuje do głaskania.
Rzuciłam się więc uczynić zadość błaganiu.
Za chwilę na drugim krześle naprzeciwko położyl się zbój Tereszczuj. Łypnął tylko, każąc się głaskać.
No to głaszczę, oba koty, wzdłuż, od głowy do ogona, starając się nie pomylić kierunków.
Tereszuj nie zdzierżył tego długo, wytrzaskał obiema łapkami zdziwiony łepek Miki i czmychnął
