» Czw paź 22, 2015 22:49
Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Nowe zdjęcia
Ząb przestał mnie boleć. Wystarczyło tylko udać się do chirurga szczękowego. Zanim w ogóle weszłam do środka, to ból minął. Ze strachu. Bo ta ósemka pękła i jej korona, to już zwłoki. I ten ząb trzeba będzie usunąć. Żeby mieli wiercić, borować, plombować i piaskować, to by mnie to absolutnie nie wzruszyło. Takie rzeczy pozwalam sobie robić bez oporów. Ale ekstrakcję to chyba poproszę na śpiocha. Jak będę przytomna to zwieję. Muszę się zapisać.
Już wiem dlaczego Paweł kaszle. Przeziębia się w szkole na WF-ie. Pan od fikołków wygania dzieci w koszulkach i krótkich spodenkach na boisko. Na dwór. Przedwczoraj ćwiczyli na dworze, a był okropny ziąb: osiem stopni, mżawka i wiatr. Oczywiście Paweł się nie poskarżył, ani nie pochwalił. Tylko mama jednej z uczennic zobaczyła półgołe dzieci ćwiczące na boisku i dała cynk innym rodzicom. Bo ich pan nauczyciel hartuje. Sam się nie hartuje, ale dzieciom zapewnia trening godny marines. Idiota. Widocznie od nadmiaru fikołków dramatycznie mu się obniżył iloraz inteligencji oraz zbladło życie emocjonalne... Poszłam do dyrektorki na rozmowę, a potem wzięłam Pawła, zapakowałam do samochodu, zawiozłam do Decatlonu i zakupiłam bieliznę termoizolacyjną oraz dres z najgrubszej bawełny, jaki znalazłam. A potem poszliśmy na pyszną kolacyjkę, podczas której zapewne pochłonęłam ilość kalorii przewidzianą na kilka dni. Przygotowałam również zgrabne pisemko do warszawskiego kuratorium, na wypadek, gdyby wizyta u pani dyrektor nie przyniosła oczekiwanych skutków.
Jak ktoś mnie krzywdzi, to nie tryskam szczęściem i zadowoleniem, ale nie mam problemu z odpuszczaniem swoim winowajcom, bo liczę, że i mi kiedyś będzie odpuszczone. Ale jeśli ktoś krzywdzi moje dziecko, narażając jego zdrowie na szwank, to robię się agresywna. Takiemu panu usunęłabym wszystkie ząbki. Najchętniej bejsbolem. Może sobie nawet zażyczę taki kijaszek na urodziny, bo to prezent daleko praktyczniejszy, niż najpiękniejszy serwis z angielskiej porcelany.
Na dodatek rano Orbinio raczył puścić pawika, a potem jeszcze kaszleć. Gorączki nie ma, bawi się setnie, więc go obserwuję. Prawdopodobnie nafaszerował się swojskim owsem, co mu podrażniło żołądek. Widocznie zapomniał, że nie jest krową. A co do kaszlu... Czy kot może się zakrztusić? Bo kaszel był uporczywy, ale jednorazowy.
Tak to właśnie toczy się życie człowieka czasem poczciwego... Cieszę się niezmiernie, że do mnie zaglądacie. Ja też chętnie sprawdzam, co u Was. Miau zawsze dobrze mi robi zarówno na głowę, jak i na humor.
Poczytałam dziś co nieco o niuansach jedzenia i owładnęły mną wspomnienia z odległej przeszłości... Otóż...
Dawno, dawno temu, jak byłam niezamężna i nieletnia, nastał pewien lipiec i mój dziadzio założył dwa gniade koniki do woza, zapakował wiadra i całą rodzinkę i wywiózł wszystkich do Lasu Kownackiego. Koniki skubały trawkę, a ludzie też skubali, tyle że jagody i skrzętnie wrzucali je do wspomnianych wiaderek lub do własnej paszczy. I tak przez cały dzień. Ptaszki śpiewały, wysycone eterycznymi olejkami powietrze przepływało istotom żyjącym przez płucka, mrówki czerwone były wkurzone i strzykały kwasem mrówkowym na wszystko i wszystkich, a pająki rozpinały czarowne plątaniny swoich sieci na wysokości ludzkich nosów. Słowiem: poezja. Czasem nieco dramatyczna, ale jakże nastrojowa. Do domu wracało się z pieśnią na ustach: "Zachodź że słoneczko, skoro masz zachodzić", bo trzeba było świnkom, pieskom, kotkom, królikom i ptactwu dać jeść i pić, a i krówki przypędzić z łąki, napoić, wydoić i do snu ukołysać. Starsi narzekali na bolące plecy i kolana, zwłaszcza, że kobiety miały wizję robienia przetworów po nocy, a dzieci tryskały energią i optymizmem. Jak to dzieci. Z lasu jechało się tymi konikami do domu tak z godzinkę, a że wszelkie kanapki dawno zostały zjedzone, przetrawione i wydalone, to podjadało się pyszne jagody z tych pękatych wiaderek. Co by mniej roboty później było i żeby w brzuchu z głodu nie burczało. Dziadziowi zdarzyło się zakrzyknąć "a psik", zamiast "no, gniade! Wio!", co wszystkich bardzo ucieszyło. Bo "psik", to się krzyczało na psotnego kota, a konik przecież trochę większy, więc nie reagował...Przyjemnie było tak jechać. To był czas, kiedy protezy zębowe bywały luksusem, nie dla wszystkich dostępnym. Moja babcia staruszeczka nie miała wszystkich zębów. I gdy tak jechaliśmy zaczęła się dziwić, że jakieś te jagody twarde. Po czym dla sprawdzenia wyjęła z buzi... czarnego żuka. Żył. Ruszał żwawo nóżkami i miał wyraźny zamiar zwiać tam, gdzie pieprz rośnie. Cóż, siedzenie w jagodach mogło okazać się dla niego zgubne. Miał traumę. Moja babcia też. Jej mina była bezcenna. Pewnie do dzisiaj śmieje się z tego w niebie.
Ostatnio edytowano Czw paź 22, 2015 23:06 przez
lilianaj, łącznie edytowano 1 raz