Ewa.KM pisze:mruczkowska pisze: Za to miska na wspólnej części strychu została przez noc wylizana do zera, a żadnych innych kotów tam nigdy nie widziałem. Zrobiłem im dzisiaj prymitywny domek ze styropianu z jakąś kołdrą w środku i niech sobie tam żyją i na tym moja pomoc się kończy (no jeszcze będę im nosił żarcie i postaram się zaangażować kogoś na naszą nieobecność).
Wieszacie psy na Mruczkowskich a przecież mogli:
1. Nie wychodzic na miau, nic nie pisać, rozłożyć trutki na szczury i koty by zniknęły a pranie było czyste.
2. Nie musieli dokarmiać, rozstawiac misek na częsic zamknietej i wspólnej.
3. Nie musieli robic domku ze styropianu i wyścielac go kołdrą i szukac innych karmicieli na czas swojego wyjazdu.
Moim zdaniem zrobili więcej dobrego niz przecietny obywatel. Nie każdy musi być zakręconym kociarzem. Moi sasiedzi zabijaja w piwnicy okna gwożdziami, żebym ich nie mogła otworzyć dla kotów. Z 8 budek styropianowych które rozstawiłam w zeszłym roku ostały się dwie.
A co do wscielkizny to moja wetka też poradziła znajomej obserwację kotki która ją pogryzła w trakcie łapanki. Na czas obserwacji koleżanka wzięła ja do siebie i z dzikeij kotki mieszkającej pod hotelem Mazurkas wylazł miziak i po obserwacji została kotem niewychodzacym
A ja się tutaj nie do końca zgodzę.Tak! koty dostały pomoc.Jedzenie.Kąt kotka zajęła sama i chyba tutaj pojawił się problem.
Ale dalej...nie życzono sobie ich .Od samego początku.....jednak....karmiono.
Mogę podać co najmniej 3 przykłady w biegu, kiedy ludzie sami zaczęli dokarmiać a potem...szukali najbardziej radykalnych sposobów pozbycia się kłopotu, w tym umieszczenie kociaków w schronisku włącznie.Lub szukali potem takiego jelenia jak ja.Który weżmie kłopot na swoje barki.
Losy tej kociej rodziny stanęły pod dużym znakiem zapytania.Zależą teraz od Państwa Mruczkowskich.Oby ta historia zakończyła się dobrze.....
