Schudłam o jedną dziurkę w pasku.
Od września pozwoliliśmy Julkowi korzystać z komputera w celach rozrywkowych do pół godziny dziennie. Wcześniej mógł delektować się gierkami tylko w sobotę i niedzielę, też po pół godziny. Ale dojrzewa, przeprowadzał ze mną poważne rozmowy na temat swojego uciemiężenia, i postanowiłam z nim trochę współpracować, żeby nie wywołać buntu i rozróby w chałupie. I to był chyba błąd, bo Juluś zamiast na nauce, skupił się na oczekiwaniu na chwilę, w której zjednoczy się mentalnie ze swoim pecetem. I przyniósł już dwie tróje ze szkoły. Oparłam się o zasadę, że przeszkodę w realizacji własnych powinności należy niezwłocznie usunąć i dałam Julkowi szlaban do końca tygodnia. A potem Pawłowi też, dla towarzystwa, jak go przyłapałam na niewielkim niedbalstwie. Notatki nie zrobił w zeszycie, bo musiał pograć... Tak, wiem, to drobiazgi i nie ma o co kruszyć kopii. Ale jak Polak jest głodny, to zawsze znajdzie powód do wylezienia ze skóry. Julek pokornie przyjął konsekwencję własnego nieróbstwa, wczoraj solidnie pracował, a potem zapytał, czy może obejrzeć Galileo. No i się zgodziłam. I nawet sama obejrzałam, czego serdecznie żałuję. Bo ja zupełnie nie oglądam telewizji. Zwyczajnie nie mam na to czasu. Ale jak już się zdecydowałam, to trafiłam na program o walkach... pająków w Japonii. Samuraje od siedmiu boleści znaleźli sobie rozrywkę, polegającą na łapaniu Bogu ducha winnych samic tygrzyków pasiastych, głodzeniu ich, a potem wpuszczaniu na siebie dwu agresywnych, bo przecież głodnych, osobników. Już boksu im za mało, sumo też okazuje się niewystarczające, to jeszcze zwierzęta męczą... Do czego zdolni są ludzie... Lubię obserwować tygrzyki. Żyją na łąkach, rozpinają piękne sieci i siedzą na ich środku, ze swoimi odwłokami w czarno - żółte paski. U nas też występują, chociaż rosną znacznie mniejsze. Paweł je uwielbia. Chociaż najciekawsze są jednak krzyżaki. Aczkolwiek, jeśliby się jakiś lekkomyślnie zdecydował spacerować po mnie, to niewątpliwie, wykonałabym taniec Telimeny, z dzikimi podskokami, obrotami i morderczym wrzaskiem. Ale popatrzeć lubię. I nie lubię krzywdzić...
Dzisiaj zakończyły się kulinarne męki Florci. Moja kocica najsłodsza skończyła osiem miesięcy i waży za cztery kilo. Ostatnio sporo energii przeznaczyła na miauczenie z głodu nad pełną jedzenia miską, bo posiłek nie spełniał jej oczekiwań. Chciała przełknąć coś nowego, oryginalnego... Więc chodziła po domu i malkała przez pół dnia z frustracji. Ale teraz jest już w porządku.
A w ogóle od dziś jestem prawdziwym, legalnym hodowcą ragdolli.
FIFe zatwierdziło mój przydomek hodowlany na takim niewielkim, ozdobnym świsteczku. Byłam na Nowolipiu, w klubie EKKR. Przewodniczący ma fenomenalną pamięć: widział mnie może ze trzy lub cztery razy i wiedział, jak się nazywam i jakie koty kocham.
Jak uroczyście wracałam z tą kartką do domu, w radio ktoś powiedział, że dzisiaj są imieniny Maurycego...
















