Ale mam lipne wakacje od kilku dni

Przeziębienie, okres, a do tego naczytałam się strasznych smutów o maltretowanych zwierzętach (co jest naturalną konsekwencją poprzednich, bo zamiast na rowerze jeździć to siedzę w necie, to się w końcu i smuty napatoczyły) i miałam dzień przepłakany. Tyle, że w końcu wczoraj wyszłam na spacer (wejście pod górkę to wysiłek nadludzki, gdzie jest moja forma??) a smuty postanowiłam utopić w winie więc mam dziś jeszcze lekkiego kaca. Wyjść z domu nie bardzo mogę, bo czekam na paczkę z zooplusa, z drugiej strony jakbym się tak musiałą do kuriera przejechać to tam jest taki sklep w okolicy, do którego mam zawsze nie po drodze...
Dobra, wyżaliłam się. Dziś zacznę coś ćwiczyć, muszę odzyskać mięśnie

kurde, starość nie radość, kilka dni choroby i taki spadek. I w weekend pójdę na rower na bank. Mam jeszcze cały przyszły tydzień wakacji a do tego i TŻtowa firma zamyka na cały tydzień
Wracamy do spraw przyjemniejszych: tak jak pisałam, Gaztelugatxe nie było celem samym w sobie, było po drodze. Celem było Bermeo, najpiękniejsze portowe miasteczko jakie do tej pory w bliskiej okolicy widziałam, a kocham je miłością wielką. Już sam plac, przy którym stanął autobus wzbudził we mnie ochy i achy, ale dopiero później zobaczyłam stary port. Bermeo jest wpisane na listę "muszę tam pojechać na weekend". Do tego w tym uroczym miasteczku pysznie zjadłam, co po opisywanym we wnerwionych incydencie, gdy to zostałam olana w restauracji, miało swój urok podwójny. Pyszne, domowe jedzenie, deser ledwie mi wszedł

Bermeo musi cudownie wyglądać o wschodzie słońca i jak tylko skończy się lato i w hotelach nastaną normalne ceny, lecimy to sprawdzić

