Zacznę od odwrotnej strony, czyli od dnia drugiego i od czegoś, co było celem wycieczki nadrzędnym (a przyjamniej tak mi się wydawało). Bo parę godzin później przekonałam się, że ostnieją cuda innej kategorii bliższe memu sercu niż budowle sakralne.
San Juan de Gaztelugatxe.

Jest wysepką połączoną z lądem przy pomocy mostu. Na szczycie góry jest kaplica-pustelnia pod wezwaniem świętego Jana, datowana na wiek X.
Do kaplicy idzie się po schodach, jest ich ponoć 241, nie sprawdziłam, bo jak weszłam na pierwszych kilkanaście to nogi zrobiły mi się jak z waty i stwierdziłam, że nie będę rżnąć głupa tylko się poddam.

A w okolicy wysepki znajduje się biotop, obejmujący również niedaleką wyspę Aquech.

Jak to z baskijskim bywa, nie wiadomo, co dokładnie oznacza Gaztelugatxe. Gaztelu to zamek, a gatxe albo odnosi się do "aitz" czyli "skała", do "gatxe" - "zły" albo do "gatxa" - trudny.
Jak jest na samej górze musi nam Alienor opowiedzieć

Było tak pieruńsko gorąco, że przez chwilę chciałam wracać do hotelu, na szczęście po wyjściu z powrotem na przystanek okazało się, że wieje przyjemny, chłodny wiatr i zmieniłam zdanie.