Trochę ponarzekam, bo w sumie to nie mam komu więc tu sobie napiszę...
Całe stado chore, wirus więc się nie leczy, już trzeci tydzień walczę i patrzę jak się zwięrzęta męczą i ja, bo oprócz pomocy zaprzyjaźnionej wetki i wsparcia finansowego ex-TŻ jestem w tej chorobie sama.
Cieżko znosimy siebie nawzajem wieczorami, ja i koty, bo one już wiedzą, że będę je zaraz męczyła i boleśnie, nieumiejętnie robiła zastrzyki. Nie mam wprawy w pojedynkę robić zastrzyk ( większośc znajomych ma koty, więc nie odwiedzają mnie, nawet ich rozumiem i uczciwie mówię jak jest).
Bez auta, do lecznicy wozić 10 kotów, słabo a nie chcę rozsiewać wirusa.
Zaporzyczyłam się i mam Verbigen Omega, liczę na cud

tylko tyle, niech się wirus wymydli i odzyskamy spokój.
Normalnie mam więcej radości życia, chwilowy spadek formy z przemęczenia. Wygrzebię się
