Na kiełbasę. Zwyczajną

To było drugie podejście. Za pierwszym razem po długim czekaniu mama tylko mignęła, a ja musiałam wracać, bo na 22 byłam umówiona na inne łapanie. Dziś miałam wolne i zamówiony samochód do powrotu. Siedziałyśmy z Basią od ok. 17, we wszystkich miejscach, gdzie mogły się kryć koty porozkładałam przynęty. A teren paskudny - koty bywały pomiędzy deskami w odgrodzonym kącie, albo pod którymś z pobliskich domków kempingowych. Kot sie tam mieścił, zajrzeć pod cały było niemożliwe. Co jakiś czas sprawdzałam, czy któraś przynęta jest zjedzona. Nic.
Było po 20, kiedy dziewczynka (bo pomagała nam dwójka dzieci) wypatrzyła na końcu przerwy między domkami koty. Takie wąskie przejście, stał tam rower i obok mieściła się klatka i przejście było już całkiem zastawione.
No to zaczęłyśmy rzucać w koty kiełbasą

Basia (koleżanka łapaczka) odgryzała, ja rzucałam coraz bliżej klatki. W końcu zbliżyły się całkiem, właziły nawet, ale w złych kompletach, wciąż kawałek któregoś kota był poza klatką. Aż wlazły dwa małe. No to trzask i mamy je. Szybko przełożyłyśmy je do małej klatki, przykryłyśmy moją bluzą, postawiłyśmy za łapką... Mama krążyła w pobliżu i patrzyła przerażona, co robimy z jej dziećmi. Chyba 5 min nie minęło, jak dała się złapać.
I już

Potem już tylko poczekałyśmy na samochód, w międzyczasie zrobiłam akcję uświadamiającą, bo widownię miałyśmy sporą (o dziwo, nastawioną pozytywnie i nieprzeszkadzającą), telefon do weta i pojechałyśmy

To była akcje pt. łapanie niewidzialnych kotów
