Dziękuję Wam bardzo za kciuki.
To będzie przydługie opowiadanie wyłącznie dla cierpliwych lub zainteresowanych.
Otóż jestem. Żyję i jak zjem sobie w dniach najbliższych z pół kilo antybiotyków, to zamierzam być zdrowa, jak koń. Następne kamienie pewnie się odezwą za dwa, może trzy lata, bo z taką mniej więcej cyklicznością dają mi popalić.
Rzeczywistość w Szpitalu Praskim jako żywo przypomina atmosferę obrazów Beksińskiego: gdzieniegdzie jakieś kolorowe plamy i trochę nadziei, ale przeważnie to mroczność, upiory, szaro - sine koszmary i ogólna martwota.
Oddział urologii został przeniesiony do świeżo wyremontowanej części szpitala i teraz jest tam świeżo i estetycznie. Dostałam super wygodne, nowiutkie łóżko w łamaną siatką i grubaśnym materacem. Ale zanim do tego łóżka trafiłam, przeszłam dość skomplikowaną procedurę przyjęcia do szpitala.
Po dziewiątej zgłosiłam się na SOR i poczekałam sobie z pół godzinki w kolejce do rejestracji. Potem okazało się, że pani nie może mnie zarejestrować, mimo, że byłam w posiadaniu stosownych skierowań i czułam się już ekstremalnie sponiewierana bólem nerki, w której siedział kawał plastiku i dawał mi do wiwatu. Pani była uprzejma stwierdzić, że na SORze takich drenów nie usuwają i poleciła mi udać się do sekretariatu oddziału urologii. Zapomniała przy tym dodać, że ów oddział ze względu na remont, został przeniesiony do innej części szpitala. Miałam więc okazję tułania się po różnych zakamarkach, budynkach , blokach, oddziałach, korytarzach. W piwnicy z lekka zabłądziłam, ale się odnalazłam, dzięki przytomnym panom budowniczym. Jak już trafiłam do pożądanego sekretariatu, to pani sekretarka stwierdziła, że może mnie zapisać na czwartego grudnia, a najlepiej żebym poszła do przychodni przyszpitalnej. Więc opowiedziałam pani o swojej wizycie w tejże przychodni i spotkaniu z krewkim lekarzem specjalistą, o fenotypie doświadczonego alkoholika. W związku z tym pani kazała mi iść na SOR, z którego właśnie przyszłam. Ponieważ czułam się już dostatecznie sponiewierana wędrówką oraz wizją sepsy na skutek zgnicia nerki lewej, a dodatkowo bolało mnie coraz bardziej, to wymiękłam i się... rozpłakałam. Publicznie. Rzeczywistość mnie przerosła i nie mogłam przestać szlochać. A jak mi się już ta sztuka udała, to skierowano mnie do inspektora do spraw praw pacjentów. Po ponownych poszukiwaniach w bloku D oraz B znalazłam stosowny gabinet. Poczekałam sobie, aż pani skończy rozmawiać przez telefon i mogłam zacząć snuć swoje żale i wynurzenia. I pewnie bym je snuła, gdyby wspomniany telefon znowu nie zadzwonił. Pani inspektor omawiała sprawy ważne kłótliwych pacjentów, a ja kwitłam i czekałam grzecznie z pół godzinki, aż ona skończy. Ostatecznie pani poszła do dyrektora szpitala, ja nasmarowałam na kolanie elokwentną skargę na piśmie, a jak wróciła, to powiedziała, że mam pójść na SOR, ponieważ pan dyrektor szpitala nakazał mnie przyjąć. Więc znowu poszłam czekać w kolejce do kolejki i tak około... siedemnastej skierowano mnie na oddział w celu usunięcia drenu JJ z układu kielichowo - miedniczkowego nerki lewej. Wisienką na torcie okazała się wiadomość, że mam miejsce w sali męskiej, bo akurat tam jest wolne łóżko. Chłodna atmosfera na sali sprzyjała jednak obyczajnemu zachowaniu, ponieważ ktoś za bardzo odkręcił klimatyzację i starsi panowie siedzieli w łózkach przykryci kołdrami po nozdrza. Alienowałam się za swoim parawanem. Skończyły się również moje cierpienia, bo osobiście zaaplikowałam sobie w pośladek końską dawkę Ketonalu. Dziś czynność szczęśliwie powtórzyłam i nadzwyczaj dobrze zniosłam sam zabieg usuwania drenu. Aż się dziwiła młodziutka i bardzo miła pani doktor, która wcześniej poprosiła mnie, żebym współpracowała i nie... krzyczała, bo wrzaski pacjentów ją dekoncentrują. Na takie dyktum natychmiast pożałowałam, że nie walnęłam sobie podwójnej dawki, ale mnie już nie wypuszczono, gdy chciałam ten błąd naprawić.
Niezwykłe jest to, że takie absurdalne, niemal surrealistyczne sytuacje dzieją się naprawdę. Aż mi samej w to trudno uwierzyć. Może to i dobrze, bo wmówię sobie, ze to tylko koszmar senny i w ten sposób uniknę kosztownej psychoterapii.
Zastanawiam się dlaczego tak jest... Może to ja mam zbyt duże oczekiwania. Personel na ogół jest uprzejmy, nawet, gdy odmawia, czegoś, co się pacjentowi należy. Niektórzy po prostu olewają swoją pracę, niektórzy odwalają, a że pracują na żywym materiale, to i skutki są dotkliwie odczuwalne przez ów materiał. Szpital Parski nie ma opinii mordowni. Tyle, że to fabryka i przerób mają tam ogromny. Prawdopodobnie zatrudniają za mało personelu i u pracowników występuje zmęczenie materiału. Ciągle im ktoś zawraca głowę i w końcu nie wiedzą, gdzie ręce włożyć i mają tego dosyć. A tak naprawdę, to ludzie są różni, jak wszędzie. Jeśli się trafi na osobę, której brakuje empatii, współczucia i życzliwości, to się ma kłopoty.