Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Miałam wypadek.

blaski i cienie życia z kotem

Moderator: Estraven

Post » Pt cze 12, 2015 21:46 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

Moli: dobra historia! :ryk:
Kot, to kot! Nieważne, jakiej jest rasy. Niezależnie od rasy każdy tak samo czuje ciepło, głód, strach, szczęście, czy miłość. Jeśli kot jest mój, to jestem za niego odpowiedzialna, mam go kochać i zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby był szczęśliwy.
Kupiłam pierwszego ragdolla, bo uroiłam sobie, że kot wypieszczony w hodowli będzie całkowicie zdrowy. Stwierdziłam, że wolę zapłacić hodowcy, niż weterynarzowi. Przykra prawda jest jednak taka, że jestem meganaiwnym przedstawicielem własnego gatunku, wskutek czego przez pół roku leczyliśmy lamblie i odkażaliśmy dom, oraz wszystko, co popadnie. Ale, co tu dużo mówić, ragdolle są cudne. Mają oczywiście swoje wady, bo kto ich nie ma, ale to niewątpliwie puchata personifikacja miłości w najmiększej, mruczącej postaci. Kocham moje ragdolle, chociaż o czułym okładzie z kota na skołataną głowę mogę tylko pomarzyć. Takia zachowanie preferował Maurynio, ale on się już nie powtórzy.
Byłam dziś w Serocku. Odwiozłam dzieci do szkoły i pojechałam do Basi, ale ponieważ byłyśmy umówione na dziesiątą, miałam masę czasu na zakupy i spacer. Serock, to takie swojskie miasteczko, gdzie ludzie przeważnie się znają.
Też wychowywałam się w małej miejscowości na Podlasiu, takiej z rodzaju tych, co to, jak w jednym końcu ktoś kichnie, to w drugim mu mówią "na zdrowie". Wszyscy się tam znali, a idąc ulicą należało powiedzieć "dzień dobry" każdej napotkanej osobie, zaś wchodząc do czyjegoś domu w pierwszych słowach chwaliło się Boga. Powszechnie wiadomym było w jakim wieku jest każde dziecko, ile lat i jakie imiona mają jego rodzice, dziadkowie i pradziadkowie, kto na co choruje, co lubi, a czego nie znosi, kto kupił nową krowę, albo kiedy się czyja klacz oźrebi. Ludzie się wzajemnie znali. Miało to swoje dobre i złe strony. Byli tacy, którzy działali w myśl zasady: "nic tak człowieka nie cieszy, jak nieszczęście drugiego" i było im przykro, jak sąsiadom dobrze się wiodło. Ale większość mieszkańców stanowiły osoby bardzo życzliwe, chętnie niosące pomoc i wsparcie. Każdy, miał własne obowiązki w miarę możliwości dostosowane do wieku i sił witalnych. W takiej małej społeczności istniał rozwinięty system kontroli i jeśli ktoś przekraczał ustanowione granice w miejscu "co wypada, a co nie wypada", albo łamał sztywne normy, to był otaczany ostracyzmem. Ludzie wtedy ostro plotkowali i odsuwali się od takiej osoby i jej rodziny. No, chyba że, to był bijący żonę pijak, wtedy członkowie rodziny doświadczali współczucia i często także pomocy. Wszyscy mieszkańcy w każdą niedzielę chodzili do kościoła i bez dyspensy od proboszcza, ogłoszonej z ambony, nikt nie ośmielił się pracować w niedzielę. Ludzie żyli zgodnie z rymem pór roku, szanowali przyrodę i często: siebie nawzajem.
Takie miasteczka mają swój niepowtarzalny urok. Podoba mi się Serock. Widziałam kwitnący krzew jaśminu i czarnego bzu. Ptaki śpiewały, kukułka mnie okukała do imentu. Wydaje mi się, że takie życie blisko przyrody i w zgodzie z nią, pozwala uniknąć ciągłego zmęczenia, zapewnia pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa i spokój. Człowiek czuje, że jest na swoim miejscu. Wyjechałam z tamtego miasteczka, żeby skończyć szkołę u franciszkanek, potem były studia, praca, małżeństwo, dzieci. Niestety wszelkie stanowiska pracy w małych miejscowościach są nieomal dziedziczne. Na Podlasiu nie miałbym z czego się utrzymać. Kiedyś mieszkanie w Warszawie było szczytem moich marzeń, a teraz, kiedy powoli się starzeję, czasami chciałbym zamieszkać na wsi. Chociaż muszę przyznać, że Białołęka, druga co do wielkości dzielnica, to taka trochę wieś - Warszawa. Znam moich sąsiadów, nasze dzieci chodzą razem do szkoły, a po lekcjach wspólnie się bawią. Często widuję znajome twarze i zdarza się, że wiem, które dziecko jest czyje... Warszawa wciąga i łatwo tu zapuścić korzenie, chociaż przez pierwszy miesiąc miałam delikatne objawy klaustrofobii, tak bardzo brakowało mi przestrzeni. Z atrakcji, jakie oferuje stolica nie mam okazji często korzystać. Wiodę życie w biegu, ciągłym pośpiechu. Wstaję, ogarniam koty, siebie i mieszkanie, o szóstej przychodzi opiekunka, a ja jadę w korku dwadzieścia trzy kilometry do pracy, wracając spowrotem robię zakupy, potem szybko karmię koty i robię obiad. Jadę do szkoły po Zosię, bo chłopcy na szczęście już sami wracają, daję dzieciom jeść, pilnuję lekcji, wożę na zajęcia dodatkowe, podaję kolację, czytam bajki, a jak potomstwo śpi to zostaje mi jedynie pranie, sprzątanie i... padam. Zastanawiam się, czy poza Warszawą moje życie byłoby spokojniejsze? Czy udałoby mi się uniknąć ciągłego pędu? Przecież i tak nadal miałabym te same obowiązki, które mam.
Dobrze, że jestem na zwolnieniu, to przynajmniej mogłam odwiedzić Basię i odpocząć.
Udało mi się dzisiaj także odwiedzić dwa kocury... I chyba żaden, póki co się nie nadaje na szanownego... zięcia.
Ostatnio edytowano Sob cze 13, 2015 5:00 przez lilianaj, łącznie edytowano 2 razy

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pt cze 12, 2015 21:51 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

Ziecia musisz wybrać bardzo starannie . :ok: :ok: :ok: :ok: :ok:

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Pt cze 12, 2015 22:36 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

Tak, wiem. Mam jeszcze około 6-7 miesięcy na poszukiwania. Chyba, że zdarzy się nieprzewidziana rujka permanentna... Tfu, tfu, tfu.
Byłam w hodowli z której pochodzi Gustawcio. Okazałam wpis w książeczce zdrowia, poświadczający pozostawienie cennych gonad w lecznicy i pani podpisała kocurkowy rodowód. Bo wcześniej był sobie nie podpisany. W tej hodowli są przepiękne koty, same przyglądanie się im cieszy oczy. Jest też tatuś Gustawka, który ma cały zestaw pożądanych cech: doskonałe futro, lazurowy, niemal granatowy kolor oczu, mocną budowę ciała, piękną głowę. Cudny kot. Silowy bicolour, czyli taki, jak Orbiś, tylko znacznie ciemniejszy. Tyle, że jak go widziałam rok wcześniej, to był ze dwa razy grubszy, niż dzisiaj. Rozumiem, że reproduktor ma ważniejsze rzeczy na głowie, niż jedzenie, ale przecież rok temu sytuacja była taka sama, a kot był w nieporównywalnie lepszej formie. On ma wszystkie badania genetyczne zrobione, na HCM i na PKD, ale niepokojący jest tak duży spadek wagi, zwłaszcza w świetle tego, że u małego Gustawka stwierdzono lamblie. Od leczenia lamblii można dostać psychozy. Po tamtych doświadczeniach mam lambliofobię. Niestety.
Wieczorem zaś spotkałam się z hodowczynią, z którą miałam się spotkać wczoraj. Pani była naprawdę bardzo miła. Niestety, kocurka nie udało mi się zobaczyć, bo Pani pomieszkuje w domu pod Warszawą i nie zabrała go ze sobą. Widziałam zdjęcie. To, co było na zdjęciu bardzo mi się podobało, tyle, że mogło być złudzeniem. Bo zdjęcia czasem kłamią. Ja na przykład zazwyczaj wychodzę grubo... Pewnie nie bez przyczyny, ale mniejsza o to.
W mieszkaniu było w miarę czysto. Tak normalnie. Pani przywiozła ze sobą dwa mioty i jedynaka. Kocięta były już odstawione od matki i jadły samodzielnie. Bardzo proludzkie i narączkowe. Tyle, że miały jedenaście tygodni, a wyglądały góra na sześć. Malutkie, słodkie kuleczki i okrągłymi brzuszkami. Nie miały nawet kilograma. Pod futerkiem można było wyraźnie wyczuć wszystkie drobne gnatki. Pani niestety nie wiedziała ile maluszki ważą, bo nie widzi potrzeby ważenia kociąt. 8O Maluszkiewicze to wyłącznie same pointy, według hodowczyni niebieskie i czekoladowe, jak dla mnie ewidentnie niebieskie i silowe. Widziałam jedną z matek, piękną kicię sil mitted, która bardzo chętnie dawała się głaskać. Przy okazji tego głaskania odkryłam pod jej paszką około pięciocentymetrowy sfilcowany wałek sierści. Kicia musiała długo nie być czesana. Taki kołtun musiał sprawiać znaczny dyskomfort. Pani, nie potrafi czytać rodowodów, ani określać kolorów. Nie wie, co to znaczy mitted, czy bicoulor. Nie zna standardu rasy. Ma pięć kotek hodowlanych i jednego kocura i nie potrafi czytać rodowodów. Nie wiedziała o co mi konkretnie chodzi, kiedy zapytałam o gentesty. Nie wiedziała, co to znaczy HCM i PKD... Nie wiedziała również, jaką grupę krwi ma jej kocurek. Czyli pełna porażka. Dodam tylko, że hodowla jest w pełni legalna, a koty mają rodowody Felis Polonia.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pt cze 12, 2015 22:44 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

Wiem coś o leczeniu lambii .
Trochę to niepokojące , mieć hodowlę i nie wiedzieć takich , jak dla mnie , podstawowych rzeczy . Ja moge o kolorach sie nie znac . Ale ja choduję tylko tłuszcz na kotach :wink:

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Pt cze 12, 2015 22:47 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

Tak, to bardzo niepokojące. Tyle, że trudno mówić tu o świadomej hodowli...

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pt cze 12, 2015 23:54 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

KatarzynkaR pisze:
klaudiafj pisze:Ja nie zazdroszczę ludziom rasowych kotów, bo uważam, że każdy ma rasowca

też tak myślę :ok:
miałam kiedyś piękną pannę-dachowca i nigdy nie miałam z nia takich przebojów jak mam teraz z rasowym... do weterynarza chodziliśmy tylko na szczepienia, nie miałam pojęcia, że kot może chorować, załatwiac sie poza kuwetą, nie wiedziałam co to problemy żołądkowe, choć wtedy była jeszcze bardzo nieświadomym kociarzem i karmiłam whiskasem..
Teraz dopiero, przy ragdollu poznałam wszystkie te atrakcje ;)


15 lat temu prawie trafiła do mnie Kitusia to pół jej życia nie miałam pojęcia jak zajmować się kotem - jak jadła whiskasa to myślałam, że ma luksusy, często jadła gorsze jedzenie, najgorsze. Do weta nie chodziłam, bo nie chorowała, aż w którymś roku miała robaki. Dziś to dla mnie zgroza - ale wtedy nie było netu i nie miałam skąd zdobyć informacji a też to były inne czasy. Teraz wracamy do whiskasa hehe sprawdź Katarzynko skład - mega poszedł do przodu o czym się przekonałam parę dni temu - prawdziwe kawałki mięcha w nim są i zero syfu :) Cóż, co przeszłam z kotami to moje i wszystko starałam się wynagrodzić jak umiałam najlepiej wedle mojej wiedzy i w końcu weta :)

Moli25 pisze:Kiedyś na klinikach jak byliśmy pobrać krew do badania Moli, to oczywiście siedziała w transporterze, i mąż stał przy recepcji i pani pyta
Rasa kotki ?
środkowo europejski

i tu zaczał się smiech obojga a mąż stanął w obronie Moli i mówi
To rasowy, czysty kot środkowo europejski krótkowłosy czarno biały

na co pani
a nie biało czarny

Mąż
Nie proszę pani, czarno biały, powtarzam rasa środkowo europejska krótkowłosa czarno biała

:ryk: :ryk:


Ranyyy normalnie Martuś kochom Twojego męża - to jakiś okaz specjalny, limitowany :ryk: :ryk: :ryk: :ryk: :ryk: :ryk: :ryk: haha! Super jest!!!!

lilianaj miło się Ciebie czyta - te sielskie opisy, wyobrażam sobie takie miasteczko czy też wieś i rozumiem, że z racji doświadczenia rozróżniasz wiele gatunków roślin czy zwierząt. Ja nie znam takich miejsc. Urodziłam się w mieście, a w mieście wiadomo jak jest - nikt o sobie nic nie wie, no chyba, że mieszka na tym samym osiedlu, a najlepiej w bloku. Mieszkanie w Warszawie to duży sukces :)
Nie wyobrażam też sobie życia w takim biegu jakie Ty prowadzisz - jak opisałaś swój dzień to dla mnie to kosmos. Ja jestem 31letnią kobietą bez dzieci - stereotypowa - najpierw kariera potem dzieci. ;) Co nie znaczy, że nie lubię dzieci ( a przynajmniej dzieci uwielbiają mnie - już zaczęłam powtarzać że widocznie za głupią gębę ;p ), ale taki kołowrotek jest ponad siły każdego chyba. Nie wiem czy żyłoby się lepiej na wsi, myślę że Tobie tak :) O ile mogłabyś zredukować pracę do minimum lub zredukować do tego co lubisz, nieobowiązkowego 8 h/dobę lub wcale nie pracować (zależnie od indywidualnych preferencji) i tylko zająć się dziećmi i domem, kotami i kwitnącym ogrodem to myślę, że wtedy można by było żyć wolniej. Ale ja nie wiem, nie mam prawa zabierać głosu.

A jakbyś mogła powiedzieć, bo niestety nie jestem w temacie - czemu chcesz Orbisiowych potomków? Tak pytam, bo to rzadkie na miau, że ktoś chce kotki rozmnażać :)
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Sob cze 13, 2015 6:15 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

Orbiś jest cudnym kotem, ale ma za dużo persa w kocie i nie ma praw hodowlanych. Ma za to bardzo gęste i długie futro, z tendencją do filcowania, co u ragdolli jest niepożądane. Ma również troszkę zbyt jasny kolor oczu. Za to w środku Orbisia bije bardzo wrażliwe i kochające serduszko. To bardzo dobry i miły kotek. Jąderka jednak stracił, gdy tylko poczuł zew natury, zaczął przywoływać płodne kotki i zostawił "list miłosny" na Pawła kanapie. Orbiś jest więc kastratem i nie będzie miał dzieci. Jedynym moim kotem, który ma prawa hodowlane, czyli posiada doskonałe cechy, które warto przekazać potomstwu i z taką intencją został wydany z hodowli, jest Florencja.
Koty, to moja pasja. Muszę mieć jakiś swój świat, coś, co lubię i co mnie fascynuje, poza stałymi obowiązkami, bo zwariuję. Uwielbiam się uczyć i ciągle dowiadywać czegoś nowego o kotach: o ich fizjologii, zdrowiu i chorobach, behawiorze, genetyce i rozrodzie. To bardzo przyjemne. Kupuję i czytam wszelkie książki o kotach, które mi wpadną w ręce. Szukam informacji w internecie. Naturalną konsekwencją posiadania ragdolli jest potrzeba posiadania więcej ragdolli. Niezmiernie podobają mi się czekoladowe bicoloury, czyli takie z ciepło brązowymi znaczeniami, fałką na buzi, różowym noskiem, białą szyjką i brzuszkiem i białymi skarpetkami. Widziałam takie koty, ale były zbyt małe. Wskutek wprowadzenia genu czekolady z innej rasy, straciły na masie i miały za bardzo wydłużoną główkę. Dorosła kotka ważyła tylko 3,5 kilograma. Chciałabym wyhodować koty o tym ubarwieniu, ale duże, o mocnej budowie ciała, okrągłej głowie i małymi, nisko osadzonymi uszami, mocno niebieskimi oczami i z długimi, puchatymi ogonami. Takie mam marzenie. I powoli zaczynam je realizować. Kupiłam kotkę hodowlaną, zgłosiłam ją do mojego kociego klubu, złożyłam wniosek o nadanie przydomka hodowlanego i czekam. W międzyczasie szukam kawalera, który by miał wymienione wyżej cechy.
Wychowałam się wśród zwierząt. Hodowla kotów, to również szansa na szczęśliwsze dzieciństwo dla moich dzieci ludzkich i w przyszłości kocich. Bo ja jestem wystarczająco dobrą mamą: ludzką oraz kocią. Więc chcę spróbować hodować ragdolle.

Póki co zaś moje ragdolle są zniecierpliwione podawaniem lekarstw. Najdzielniej walczy Florcia. Wije się, jak piskorz i walczy. Jeszcze Immunodol łykną, zwłaszcza, jak nie mają innego wyjścia, bo tabletka trafia od razu głęboko do gardła. Najgorsze jest podawanie syropu z babki lancetowatej, który to specyfik ma zbawiennie działać na lekko sponiewierane wirusem, kocie gardło. Gustawek ma gorszy apetyt i podejrzane śpiochy w oczkach, ale nie gorączkuje. Orbiś powoli dochodzi do siebie, a z Florcią jest na razie dobrze.

Mam zagwozdkę. Z moim mężem pracuje żona mojego dyrektora. Natomiast dyrektor TŻa zaprosił pracowników z rodzinami na swoją działkę. Więc jest szansa, że na owej imprezie osobiście natknę się na mojego szefa, jeśli on zdecyduje się towarzyszyć swojej żonie. Mój szef mnie oczywiście nie zje, ani nawet nie uszkodzi, tyle, że od miesiąca jestem na L4, po szczęśliwym usunięciu kamienia z nerki. I tu pojawia się pytanie: czy pracownikowi na zwolnieniu lekarskim wypada bywać na oficjalnych imprezach. Zdaniem mojego TŻ, owszem, wypada i muszę pójść, bo to dla niego ważne. I to się nazywa sytuacja "między młotem, a kowadłem"... Co robić?

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Sob cze 13, 2015 8:11 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

klaudiafj pisze:Ja jestem 31letnią kobietą bez dzieci - stereotypowa - najpierw kariera potem dzieci. ;)
Ja miałam tak samo - moją Natalkę urodziłam jako 33-latka - tak mi się u lożyło zycie osobiste. I kariera też. Ale to ostatnie to tak w pełni rozwinęło się juz po jej urodzeniu - dlatego nie ma reguły:) ale pewnie z tego powodu mam tylko Ją, jedyną. Pewnie tak musiało być :D

KatarzynkaR

 
Posty: 96
Od: Pt lut 13, 2015 20:46

Post » Sob cze 13, 2015 11:23 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

KatarzynkaR pisze:
klaudiafj pisze:Ja jestem 31letnią kobietą bez dzieci - stereotypowa - najpierw kariera potem dzieci. ;)
Ja miałam tak samo - moją Natalkę urodziłam jako 33-latka - tak mi się u lożyło zycie osobiste. I kariera też. Ale to ostatnie to tak w pełni rozwinęło się juz po jej urodzeniu - dlatego nie ma reguły:) ale pewnie z tego powodu mam tylko Ją, jedyną. Pewnie tak musiało być :D


No to mnie pocieszyłaś :) Ja od dziecka zawsze powtarzałam, że chcę mieć dziecko wieku 30 lat. Argumentowałam to bym, że wówczas kobieta jest w pełni sił i już z ukształtowaną psychiką (a wiadomo jak jest z 20to latkami - w sensie, że to są prawie nastolatki ;) ) Wybiło 30 lat i nie jestem gotowa, wybiło 31 i nadal nie za bardzo. Ale też sytuacja osobista na to ma wpływ - wiadomo jak jest teraz z kasą i polityką prorodzinną - po prostu się odechciewa macierzyństwa. To może za rok czy dwa się zdecyduję :) Chciałabym jeszcze przeżyć parę rzeczy na wolności :) Zanim będę miała inne priorytety, szczególnie, że za wiele w życiu nie przeżyłam :)

Lillianaj ja bym nie poszła jednak. Możesz sobie narobić kłopotów - jeżeli to jest l4 to nawet możesz mieć problemy w zusie. Jest ryzyko. Jednak L4 to poważna sprawa. Nawet można mieć kłopoty jak Cię pracodawca zauważy na ulicy. A jak ktoś podkabluje do zusu to już tylko gorzej :/

A te wyhodowane kotki zostawisz sobie? Czy na sprzedaż?

To prawda, że koty są fascynujące. Ja miałam psy i koty kompletnie nie były dla mnie. Ale pewnego dnia kot spadł mi na głowę i tak rok w rok coraz bardziej tonę w miłości do tych futrzaków - wydaje mi się, że się rozumiemy doskonale ;) I charakter nawet mi się dostosował do kociego :)
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Sob cze 13, 2015 11:38 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

Lilianko, ja bym też nie poszła.

KatarzynkaR

 
Posty: 96
Od: Pt lut 13, 2015 20:46

Post » Sob cze 13, 2015 11:52 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

Iść na imprezę. Szef cię nie zje.Przecież zwolnienie ma się ku końcowi a ty po rozbiciu kamieni możesz chodzic i wychodzić z domu a nie leżeć.Jak cie znam to jesteś kierowcą i nie pijesz co za tym taniec na stole odpada co równa się zwróceniu na siebie uwagi :mrgreen: :ryk: Opinie masz nienaganną wiec nie ma powodu abys nie poszła:)
Co do zamieszkania za Warszawą to jesli zwolnisz i wyciszysz bieg zajęc to zdołasz sie nacieszyc domem ,ogrodem i życiem na wsi .Zobaczysz jak następują po sobie pory roku i życie w związku z przyrodą.W przeciwnym razie będziesz jeszcze więcej czasu spędzać w korkach .Wszystko da się zorganizować ale przy wsparciu rodziny.Na pewno przeprowadzając się zyskasz więcej miejsca i kawałek ogrodu .W naszych warunkach masz praktycznie pół roku zimna ,pół ciepła.Dzień też po zaporą letnia jest krótki .Bywa tak ,ze wychodzisz w nocy i wracasz w nocy, a w wolne dni musisz zająć się domem ,odpocząć Niemal brakuje czasu by cieszyć sie tym co cię otacza. Dostrzegasz tylko to co masz jeszcze do zrobienia.
Ja urodziłam sie w Warszawie i jestem związana z tym miastem od pokoleń,.Decyzje o przeprowdzce na wieś podjęłam ponad 10 lat temu.Aby w miarę płynie dojechać do pracy w Warszawie trzeba bardzo wcześnie wstawać by zdążyc przed korkami w stolicy a potem w odpowiednim czasie wyjechać z miasta by uciec przed korkami powrotnymi.Ja jednak mimo wszystko wolę życie na wsi chociaz miasto kusi rozrywkami , bliskością i dostępnością wielu sklepów i usług,urzędów . Na to jednak jak i na wszystko potrzeba kasy :mrgreen: Trzeba bardzo mocno rozważyc za i przeciw przy podjęciu takiej decyzji
Ostatnio edytowano Sob cze 13, 2015 17:59 przez Bunio& Daga, łącznie edytowano 2 razy

Bunio& Daga

Avatar użytkownika
 
Posty: 1917
Od: Pt wrz 19, 2014 11:37
Lokalizacja: Serock

Post » Sob cze 13, 2015 12:17 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

Co do kotów to jest mi najwyrazniej obojętne czy są rasowe czy nie.Mam całą gromadkę adopcyjnych,zwykłych mieszańców.Całe dorosłe życie miałam koty.Zdarzały się tez rasowe lub w typie.Liczy się dla mnie kot i jego serducho a ja kocham go takim jaki jest. Naturalnie, ze są zwierzeta rasowe które podobają mi się w sposób szczególny. Tak było z dogami. Przez połowę życia miałam kundelki a kiedy odeszły postanowiłam spełnic marzenie o psie którego wizerunek zawsze bardzo mi się podobał i tak zaadoptowałam pierwszego doga a pózniej kolejne.
Tak naprawde to jestem przeciwna temu dążeniu do doskonałości w hodowlach a co do samej eugeniki mam mieszane uczucia .
Rozumiem jednak ,że masz pasje która Cię coraz bardziej wciąga i życze Ci Lilianko samych sukcesów na tej linii

Bunio& Daga

Avatar użytkownika
 
Posty: 1917
Od: Pt wrz 19, 2014 11:37
Lokalizacja: Serock

Post » Sob cze 13, 2015 20:46 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

Klaudiafj, przyjdzie taki czas, że zapragniesz mieć dziecko.
Też nie czułam się gotowa na macierzyństwo, za mało zarabiałam, mieszkaliśmy w wynajmowanym mieszkaniu, TŻ ujawnił różne wady charakteru, których nie widziałam w przedślubnym zaślepieniu. I w ogóle nic nie sprzyjało podjęciu decyzji o dziecku. Chciałam je mieć kiedyś, w innym życiu. Wtedy miałam Maurycego - burasia mojego najsłodszego i to mi wystarczało. W pracy, na moim biurku, stało kocie zdjęcie. W maju 2001 roku nasz przyjaciel zaprosił mnie i TŻa na uroczystość swoich... święceń kapłańskich, które odbywały się w warszawskiej katedrze. Był taki ścisk, że czułam się, jak w maszynce do mielenia mięsa. Obok mnie stała kobieta z wózkiem. I w tym wózku był chłopczyk, który mnie ciągle zaczepiał. Nudziło mu się, więc ciągnął za moją sukienkę, albo torebkę, albo rękę... Ten niemowlak, w sobie tylko wiadomy sposób, włączył mój instynkt macierzyński i wtedy najbardziej na świecie zapragnęłam dziecka. TŻ też. Przeszkody przestały mieć znaczenie, wydawały się niemalże nieistotne. Dzień w którym dowiedziałam się, że jestem w ciąży, był najszczęśliwszym dniem mojego życia. Julek urodził się w marcu następnego roku, a ten nasz przyjaciel został jego chrzestnym. A potem zaczęła się proza życia... Odkryłam, że mój czas już do mnie nie należy i w ogóle zrozumiałam treść przesłania: "stabilizacja motylka, to szpilka". I znalazłam w tym sens i szczęście.
Co będzie z potencjalnymi kociętami, które w przyszłości przyjdą na świat w moim domu?
Cóż, będę funkcjonować podobnie do innych hodowli. Z pewnością najlepsza w typie kicia zostanie w domu, ale wszystkich kociąt nie będę mogła zatrzymać. Nie będę także oddawać kastratów. Florcia, Gustawcio i Orbinio mają tu dom i żeby nie wiem, co się działo, to mają go na całe życie. Jak się zrobi za dużo kotów, to zawiesimy hodowlę na kołku. Żadnych więcej kotów z zewnątrz nie kupię, bo Orbis to odchorowuje. Tak to sobie wyobrażam. Wiem jednak, że czasem rzeczywistość funduje nam takie rozwiązania, na które sami byśmy nie wpadli w żadnych przypuszczeniach. Aczkolwiek zamierzamy żyć długo i szczęśliwie.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Sob cze 13, 2015 21:10 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

Musiałam jednak pojechać na firmową imprezę TŻa, z tej prostej przyczyny, że wzmiankowany nie ma prawa jazdy i wymaga dostarczenia na miejsce, a później odwiezienia spowrotem do domu. Wiedziałam, że impreza ma się odbyć gdzieś za Starymi Babicami, ale ostatecznie okazało się, że to w okolicach... Żelazowej Woli. Czyli, jakby nie patrzeć za Starymi Babicami. Ze 30 kilometrów. Byłam niemal pewna, ze mojemu szanownemu panu dyrektorowi nie będzie się chciało męczyć taki kawał drogi, żeby się zrelaksować na firmowym spotkaniu żony. Jednak myliłam się, co TŻ ustalił wcześniej telefonicznie, bo przyjęłam strategię spóźnienia się, na wszelki wypadek. Zostawiłam wiec małżonka, Zosię i Pawła (Julka wcześniej pożyczyłam znajomym, bo zaprosili go na urodziny własnego syna) i odjechałam w siną dal. Sina dal była siedem kilometrów dalej: w Żelazowej Woli. Przez kilka godzin słuchałam Chopina, spacerowałam po parku, obejrzałam dworek i wszelkie mysie dziury i było mi... cudnie, mimo chwilowego braku dostępu do kotów. Muzyka grała, ptaszki śpiewały przy chopinowskim akompaniamencie, kwiatki kwitły i pachniały, niebo prześwitywało przez zieleń liści, a w stawach kumkały żaby. W kawiarni na terenie parku były przepyszne lody. A w restauracji "Przepis na kompot" naprzeciw parkowej bramy, zjadłam samotną kolacyjkę. Szczerze polecam: doskonale gotują, mają eklektyczny wystrój w dobrym tonie i akuratną obsługę. Wypasione rachunki też mają, ale mniejsza o to. Ładny pan we fraku pięknie przygrywał na fortepianie, więc nie było mi nudno samej.
Każde okoliczności można obrócić na własną korzyść. Powinnam być wdzięczna mojemu szefuniowi, że się zjawił, a ja uniknęłam dzięki niemu rady pedagogicznej. Okazuje się, że czasem szofer może bawić się najlepiej.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Sob cze 13, 2015 21:35 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian

No to piękny dzień dziś miałaś!!! A też kocham takie dni, ale Ty trafiłaś do jakiejś bajki albo poprzedniej epoki - gdzie normalnie kelner gra na fortepianie 8O szok! Ale musiałaś czuć się magicznie! Jak w książce :) I to jest ten plus posiadania prawa jazdy. :kotek:
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 28 gości