Szpital - łapiemy, łapiemy i nic - oprócz pary burasków złapanych pierwszego dnia. Oto one - pan i pani

*

Oprócz tego wiemy z przekazów ustnych, że jest tam mnóóóóóóstwo kotów. Nam po trzech nocach czatowania pokazały się cztery. Znaczy dwa buraski, jeden pręgowany jaśniejszy od nich, chyba whiskasek, w ciemnościach słabo widać, i coś potężnego burego na białych łapach z białym brzuchem. I wiemy o tym piątym chorym, na którego czatujemy białym. Wiemy, że jedna kotka urodziła cztery maluszki, dwa znaleziono martwe, dwa karmi - która? Może ta whiskaska?
Ile tych kotów? Dużo, czy to tylko takie gadanie?
Właśnie się dowiedziałam z miarodajnego źródła, że jednak mało. Na pewno jeszcze coś duże czarne.
Łapałyśmy tam z Ewą_mrau w 2011, wtedy kotów było kilkanaście, właziły w oczy.. Głównie łaciatki i trikolory.
W każdym razie rezultaty jak na razie liche - tylko ta bura parka z 2go maja..
Wieczór 4go maja - p.Łucja i Anonimowa Pomoc, której bardzo dziękujemy, zaczaiły się na terenie szpitala na tego białego chorego kota. Czekały tam kilka godzin, zmarzły, zażądały jeść i pić, najlepiej gorącej herbaty. Wiele nie miałam, termosy gdzież wyszły mi z domu, dowiozłam coś - po początkowym fochu, bo czarnej herbaty nie zalazłam i zaparzyłam jakieś „wynalazki” - dały się przekonać, nawet nieźle im szło:

Rozgrzane wytrzymały do 1-szej w nocy, potem AP usiłowała zdrzemnąć się u mnie na kanapie, a p.Łucja u siebie w domu (mam nadzieję). Krótko, bo o 4-tej AP postawiła mnie na nogi i zażądała transportu do szpitala, na kontynuację łapanki. Bez skutku czekała do 7-mej, potem odwiozłam ją do domu - przez cała noc nie widziały z p.Łucją ani jednego kota…
Wieczór 5go maja - ok.18tej zaczęły czatować p.Łucja i AP, ok.22giej dojechałam, wcześniej zabrałam z lecznicy koty posterylkowe (Laurę i Filona do dt, kocura złapanego przez Jolę Dworcową i Ewę_mrau do jego przedszkola), potem zawiózłam dużą łapkę Ani i Marzence - wypatrzyły przy Anyżowej kota z chorą łapką. Wcześniej dostarczyłam p.Łucji i AP wałówkę, bo zażądały. Więc o 22giej wygoniłyśmy p.Łucję spać - druga jej noc na nogach to przesada - i rozsiadłyśmy się na szpitalnym tarasie kontemplując widoki i wypatrując w ciemnościach tej domniemanej masy kotów - świecące punkty pod drzewem to kot.

Widziałyśmy buraska, whiskaska i burobiałego. Może buraski były dwa, ale niejednocześnie, a rozróżnić trudno.
Więc siedziałyśmy i kontemplowałyśmy, sącząc soczek, pogryzając paróweczki z bułeczką i wafelki. Nic się nie działo. Ciepło, ciemno, cicho i sennie. Od czasu do czasu sprawdzałyśmy klatki - do jednej złapał się burasek-śledzik, już ten sam, co kilka dni wcześniej. A potem już nic... W oddali przemknęło to domniemane whiskasowe, nieco bliżej przemaszerowało bure z białym podwozie. Trochę pokropiło, ale nie to nas pognało do samochodu, a inwazja ślimaków - nie wiadomo skąd, wypełzły ich tysiące, miliony i rzuciło się na resztki kociej przynęty, nasze zapasy i prawie na nas - brrr…

*

W samochodzie podrzemałyśmy trochę, i tak około 1szej rano zrezygnowałyśmy…
Dziś nie łapiemy, trzeba trochę odespać, cały szpital wie o poszukiwaniu tego kota, podobno można go złapać rękami, może ktoś złapie? Jeśli ten biedak jeszcze ma siłę gdzieś przyjść … i trochę szczęścia…