» Pon maja 04, 2015 21:19
Re: Historie mrożące krew w żyłach i mięso w lodówce część I
CODENAME "RATUNKU POMOCY" CZYLI HISTORYJA ZGROZĘ BUDZĄCA
O tym, jak dwa metry paracordu potrafią uratować niekoniecznie ludzkie życie a kocią dupę.
Poniedziałki powiem wam zawsze były dla mnie pechowe. Pacholęciem będąc w poniedziałek skoczyłam z drzewa na kupę piachu i zagipsowali mi nogę po biodro a był to początek wakacji,więc resztę tychże miałam spierniczoną dogłębnie w poniedziałek zazwyczaj chodzi się do szkoły lub pracy, ogólnie poniedziałek przynajmniej dla mnie dniem kompletnie do bani jest. Ale dziś cholerny poniedziałek najnormalniej na świecie przegiął pałę na maksa.
O 6.15 rano obudził mnie koci kuper wetknięty w oko oraz żałosne wycie wilkołaka chcącego KONIECZNIE TERAZ ZARAZ SIUSIU. Wstałam. Przejechałam się na pluszowej wiewiórce i wsadziłam nogę w wiaderko z wodą dla psów. Potknęłam się o drugie ogoniaste futro siedzące w drzwiach pokoju i przeraźliwie drące mordę że on TERAZ ZARAZ I NATENTYCHMIAST życzy sobie posprzątania w kuwecie bo jakiś cham mu tam narobił oraz ZARAZ TERAZ I NATENTYCHMIAST napełnienia michy żarciem bo brakło bo ktoś mu chrupki wyjadł wszystkie i on za momencik skona z głodu u mych stóp i będzie mi głupio. Wypuściłam psy. Posprzątałam kuwetę. Sypnęłam chrupków. Wróciłam do łóżka. I chyba nawet zasnęłąm bo jak zadzwonił telefon była 7.15. Dzwoniła moja siostra z pytaniem że ona zaraz jedzie do miasta coś mówiłam że też chcę jechać więc jak chcę jechać to teraz zaraz natentychmiast mam do niej iść bo ona za momencik wyjeżdża a jak mnie nie będzie to jedzie sama i fogle. Wstałam. Bluznęłam pod nosem brzydkim słowem. Potem powtórzyłam to nader gromko bo ponownie wdepnęłam w wodę i zamoczył mi się paputek ukochany mój. Zrobiłam sobie kawę odziałam się wytwornie i pogalopowałam do siostry która mimo wcześniejszej groźby nadal snuła się po domu w stanie poniekąd rozmemłanym. WYjechałyśmy o 9.30. Spoko luz. W mieście zanabyłam drogą kupna włókninę, farbę akrylową plus pigmenty 8 lampek solarnych i skrzynki do sadzenia kwiatków. Wróciłam do domu, nakarmiłam wilkołaki oraz ogoniaste wampiry dwa,i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku poszłam się raczyć kawusią do mojego cudownego uporządkowanego ogródka. Maszu i Artemu polazły gdzieś w krzaki mordować niewinne stworzonka, słoneczko z lekka jakby zaczynało wyłazić zza chmurek ogólnie sielanka. W trakcie mojego relaksu przyjechała ciocia. Ze swoim cholernym porąbanym na umyśle kundlem. "Na spacer przyjechała" Pies latał luzem po okolicy, ciocia się gościła w domu mojej siostry bo do mnie na podwórko nie ma wstępu ani ona ani jej pies, moje psy dostawały wscieku bo pies cioci sumiennie obszczywał mi po kolei każde przęsło w płocie plus furtkę i bramę, ja klęłam pod nosem ogólnie sielanka. Zaczęłam przysypiać. I nagle w krzakach koło chałupki wrzask, kwik, pisk fukanie szczekanie miaukot taki jakby kota ze skóry ktoś obdzierał, poderwałam się z leżaka patrzę, leci Masza zjeżona jak nie przymierzając stara zużyta szczotka klozetowa a za Maszą kto? oczywiście miauwa piesek cioci. Z pianą na ryju i wyraźnie morderczymi zamiarami. Rzuciłam w niego kubkiem po kawie trafiłam kundel podwinął resztkę ogona ( bo to wyżeł jest ) pod dupsko i zwiał. Ale Maszu wlazła na drzewo. Na sam czubek. I to na nie byle jakie drzewo, na akację. Wielką jak ku*** mać. Na sam czubek. I chwiała się tam żałośnie drąc mordę aż echo szło po wsi. Zadzwonił mi telefon. Poszłam odebrać, dzwonił zaprzyjaźniony ukraiński separatysta z pytaniem czy ja jeszcze żyję bo się nie odzywam. Pogadaliśmy chwilkę ( no dobra, trzy godziny.... ) Wróciłam do ogródka. Na akacji wysokiej jak ku*** mać na samym czubki nadal siedziała Masza drąc mordę aż litość brała. Zawołałam syna. Przyszedł, popatrzył i zażądał drabiny. Drabinę mam, taką małą aluminiową, nawet do pierwszych gałęzi nie sięgała.....A Masza nadal siedziała na czubku drzewa chwiejąc się załośnie. Wabiłam. Kiciałam. Wołałam. Zaklinałam czułymi słowy. Klęłam jak szewc ( no bo w końcu poniedziałek no nie? )Syn pod drzewem robił to samo. I nic. Przyniosłam drabinkę i maczetę w celu wykarczowania krzaków pod drzewem,żeby w razie jak koteczkowi się nóżka omsknie nie wybił sobie oka spadając. Młody próbował na drzewo wejść. A Masza nadal chwiała się żałośnie. Od czasu do czasu zmieniając pozycję i sypiąc synowi w oczy korą, gałązkami oraz populacją pająków, kleszczy i innych robali. Młody się otrzepywał, kleszcze się sypały, ja czule nawoływałam pod drzewkiem a Masza nadal chwiała się żałośnie drąc ryja coraz słabiej. Zaczęłam rozmyślać w kategoriach wezwania straży pożarnej oczywiście anonimowo,ze jakiś kotek że biedny,ze nie umie zejść.... Mój syn podumał podumał i zażądał paracordu. Konkretnie dwóch metrów. Przyniosłam. Młody wyprodukował na poczekaniu coś w rodzaju drabinki po której wlazł na najniższą gałąź i pomagając sobie patykiem popychał Maszcyny włochaty zad. Masza miaukoliła coraz żałośniej aż w końcu spadła na ryj prościutko na głowę Młodego. Zjechała mu śłizgiem po plecach ,wylądowała pięknym prawidłowym telemarkiem przeskoczyła przez ogrodzenie wlazła mi na głowę i żałośnie zaczęła opowiadać o traumie jaka ją spotkała. U moich stóp siedział Artemek który z kpiącym wyrazem mordy obserwował całe zajście od czasu do czasu wzgardliwie wylizując się pod ogonem. Wróciłam do domu z Maszą w szoku na rękach. Dałam koteczkowi wody, mięska, buzi i jej ukochany kocyk. Do tej pory śpi biedulka. A ja postanowiłam,że od dziś zacznę nosić w kieszeni dresu paracord w miarę możliwości jak najdłuższy kawałek. Nigdy nie wiadomo kiedy się przyda....
A z ciocią sobie porozmawiam przy najbliższej sprzyjającej okazji,że jak chce ze swoim kundlem tutaj przebywać to niech go ku*** mać pilnuje bo nie ręczę za siebie. Ja nie mam nic przeciwko psom i cioci. Moje koty mieszkają w domu razem z psami i złego słowa jedno drugiemu nie mówi. Ale piesek cioci zasłynął na osiedlu jako morderca, bo kilka kotów nie przeżyło spotkania z nim. A gdyby coś się stało Maszy lub Artemowi....
Przecież gdyby Masza spadła na ziemię a nie na głowę mojego syna to szczerze wątpię, czy byłoby co zbierać, siedziała na wysokości bo ja wiem? Jakichś 20 metrów....
Ta cholerna akacja naprawdę jest wysoka....