Fiodor miał tylko badania krwi.
Koniecznie musi być biochemia (wątroba!) i jonogram.
Powinno się też sprawdzić tarczycę. Fiod tego nie miał, zrobimy kiedyś przy okazji.
Podczas najgorszych dni nie byłam w stanie odwrócić jego uwagi - latał w panice po całym mieszkaniu, prawie nie spal, był wykończony, dyszał, nie spał. Nie napadał na Maurycego, w ogóle!
Ale to było kilka strasznych dni.
Obecnie zazwyczaj w jakimś tam stopniu mogę odwrócić jego uwagę.
Podczas mycia się często zaczyna falować mu skóra na plecach. Bardzo go uspokaja, jeśli na plecach położę dłoń. Wtedy spokojnie kończy mycie.
Poza falującą skórą macha łapami, trzepie głową i uszami, wygląda tak jakby miał tiki nerwowe.
A jak Pixi zachowuje się na co dzień? Mi wetka powiedziała, że ten rodzaj padaczki właściwie nie zdarza się u spokojnych, zrównoważonych kotów.
Fiod zawsze był postrzelony i zawsze wyglądał jakby widział i słyszał duchy.
Nie wiem czy pamiętacie - kiedyś pisałam, ze kręcił się w kółko (wyglądał jakby gonił swój ogon) i potem przez parę sekund nie mogłam z nim nawiązać kontaktu, miał rozbiegane oczy i zupełnie nieobecny wzrok.
Już łapałam transporter, żeby z nim lecieć do weta, ale za chwilę mu przeszło i uznałam, że tylko zakręciło mu się w głowie, a ja jestem histeryczką. A to był atak padaczkowy
Aha, i jeszcze jedno - Fiodor nie bierze żadnych leków. Póki co nie ma do tego wskazań.
Nie robi sobie ani Maurycemu krzywdy (podczas ataku koty bywają agresywne), ładnie je, korzysta z kuwety, śpi. I tak jak wetka mówiła - w pewnym stopniu nauczył się sam uspokajać.