Z samego rana umyłam kuwetki i wymieniłam kotom żwirek. Wyszorowałam najpierw jedną, wytarłam, odstawiłam do wyschnięcia i zajęłam się kolejną kuwetą. Gustawek wszedł do tej pustej, zneutralizowanej zapachowo i czym prędzej zrobił siku. Łapki ma puchate, nawet między paluszkami ma kudełki. No i te puchate łapki ładnie nasączone moczem, porobiły mokre ślady w całym przedpokoju, kuchni i łazience. Na szczęście kocurek jest wykastrowany... Ponownie wymyłam kuwetę i znacząco poszerzyłam zakres sprzątania. Była więc wymiana żwirku z myciem podłóg.
I kotom i mi bardzo odpowiada żwirek Klumpend Excellent Premiere: niewiele się go wynosi z kuwety, zupełnie nie pyli i bardzo dobrze się zbryla. W Maxizoo 12 litrów kosztuje 50 złotych, muszę poszukać w internecie, może można go kupić taniej.
Dzisiaj nie idę do pracy, ale oczywiście, jak człowiek może pospać dłużej, to się człowiek budzi o piątej, trzeźwy, jak świnia. Więc, gdy się w tym właśnie trybie obudziłam, to poszłam do kuchni robić obiad. Najpierw oczywiście było pół godziny karmienia kotów. Nafaszerowałam mięskiem z puszki, a potem brałam po kolei na kolana i pasłam serkiem Bieluchem z palca. Moje koty nie chcą siedzieć na kolanach, bo im w pupinki za gorąco. Mam nadzieję, ze serek Bieluch przyczyni się do zmiany w tej dziedzinie.

Florcia, w każdym razie, robi znaczne postępy, bo jej stosunek do Bielucha jest ekstatyczny. Poza tym ona jest z 26 stycznia i nie dane jej było przeżyć jeszcze upalnego lata, kiedy to każdy porządny megapuchaty kot zieje z gorąca i gotuje się w sosie własnym. Gustaw i Orbis najchętniej wylegują się na twardym i zimnym gresie, chociaż oczywiście mają do wyboru wiele miękkich i wygodnych miejsc.
Tak więc obierając ziemniaki i wstawiając kurczaka do piekarnika, obserwowałam sobie frywolne zabawy Florci i Gustawka. Kocie karate i ich wykonaniu daje przejmujące wrażenia masakry. Nie wiem, czy Gustawek nie ma wyczucia i za mocno tarmosi małą, czy ona tak wrzeszczy, warczy i syczy profilaktycznie? Chyba jednak krzywda jej się nie dzieje, skoro się nie boi, ciągle wraca i zaczepia swego oprawcę... Jak już nerwy miałam napięte, jak postronki, to psułam im zabawę. Łamią ewidentnie zasadę; nie wolno nikogo bić, bo bicie boli. Ale przecież do kąta ich nie postawię!