U nas leje, wieje, wali i zacina. Drzewa uginają się a ściana deszczu pchana wiatrem kręgi zatacza. Mam nadzieję ,że nasze spalone koty

mają gdzie się skryć. Wczoraj TZ był u nich i przyszedł zły jak cholera. Resztki tego co zostało , zostało rozbite teraz na miazgę. A karma zotała wysypana, miski powywalane. Martwię się. Musimy nowe domki załatwić i postawić w inne miejsce. Choć tam nie bardzo gdzie jest by w "oczy" nie właził. Boję się ,że schowane w domku staną się łatwym łupem dla dziczy niby ludzkiej. Jeśli wezmą się wandale jeszcze za stołówkę to bieda będzie. To jedyne miejsce gdzie nie pada, dzikie zwierzaki i ptaki nie zabiorą się za karmę ... Boję się ,że ktoś kto jest właścicielem (a któremu koty nie zawadzały) rozbierze wreszcie domek. Albo głupie dziady go spalą, zniszczą doszczętnie . Martwię się też bo czas na łapanki a ja jak ta doopa siedzę.
Leje i wieje. Robię ogłoszenia. Kiepsko mi idzie.
Ale jeszcze tylko Migdał mi został. Choć nie wiem czy już z nim ruszać bo jeszcze z paszczęką musimy się uporać. Pinesce też nowych nie zrobiłam ,bo kastracja nas czeka. Jednak przez chorobę odwlecze się. Leonkowi także nic nie wklepałam. Ma sporo ich i zawsze jakieś się odnawia.
Migdałek to cud malina. Ludź będzie mega szczęsliwy ,że ma takiego miziaka. I będzie mega nieszczęśliwy ,że ma takiego miziaka bo nie odczepi się od niego. Włazi na nas, rozdaje buziaki, ociera się, zarzuca łapki na szyję, mruczy, wywala brzuch... Każdy chwyt dozwolny by się utulić.
Ale Migdaś ostatnio kogutkuje deczko pędząc koty... czarne. Rasista pierdzielony z niego. Jak to rude. Mentosik też czarnych nie uważał za kota.
Migdaś leży sobie teraz nonszalancko na obrzeżu wersalki. Dwie łapy zwisają bezładnie z boku. Wsłuchuje się w odgłosy za oknem. Zerka na koty kręcące się po pokoju. Uwagę przykuła Tami co tanecznym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Zarzuca sobie jak modelka tyłkiem i krok ma takiż sam. Pierdołowaty. Dlaczego? Ano, ona tak drobiąc ,jest w stanie we własne kończynach się zaplątać i runąć. Lub zarzucany tyłeczek przeważy i uwali ją na podłogę. Ale idzie... jeszcze. Przeszła pod łapami Migdała i jak już była minęła przednią to... chłopak trzepnął ją po pupie. Ot tak, dla samej radochy. Bez pazurów.Leniwie. Ależ się kobietka oburzyła. Jak warknęła przekleństwo to zaraz łapy się Migdałą schowały a on sam podlazł pod ścianę. A Miśta dumnie podnosząc głowę ruszyła dalej w swą podróż pierdołowatym krokiem.