Anna61 pisze:Jak sezon ogródkowy?
Co do sezonu ogródkowego…
Spróbuję opisać tę sytuację zwięźle, jeśli mi się uda, bez komentowania faktów.
W ubiegłym roku nie pisałam o tym, bo większą część lata koty chorowały i w ogóle się tym nie zajmowałam. No i generalnie staram się pisać o konkretach, a nie wyżalać.
Z prawej strony moje mieszkanie sąsiaduje przez ogrodzenie z paneli siatkowych z mieszkaniem pani J (moja klatka schodowa), a z lewej mieszka pani D z mężem (następna klatka, panele siatkowe zamocowane na murku). Są to osoby po 60-tce, już na emeryturze, przebywają w domu cały dzień i bardzo się z sobą zaprzyjaźniły. Przyjaźnią się także z panią K (trochę młodsza, pracuje, nienormowany czas pracy) – mieszkanie obok pani J (moja klatka). Ja pracuję, nie ma mnie w domu po 9, 10 godzin i mam zupełnie inny tryb życia i zainteresowania niż ci sąsiedzi, więc jesteśmy tylko sąsiadami.
Mimo, że notarialna umowa kupna naszych mieszkań zabrania nam dokonywania nasadzeń w ogródkach i wbijania czegokolwiek w podłoże (10-30 cm ziemi narzuconej na dach garażu podziemnego), to te sąsiadki, szczególnie pani J, porobiły sobie ogródki kwiatowe. Ze względu na nieustające prace w ogródku pani J (ciągle przekopuje, sadzi nowe i wyrywa stare, bo albo przestają się jej podobać, albo usychają, bo prawie nie podlewa, bo jej szkoda wody) ja mam ciągle wszystko w mieszkaniu zakurzone beżowym pyłem (gleba jest strasznie gliniasta). Część ogródka pani J jest przysypana wapiennym kruszywem (w celu ozdobnym), które z kolei pyli, jak cholera, na biało. W związku z tym, że pani J posadziła rośliny wieloletnie, w tym cebulowe, np. hiacynty itp., do jej ogródka najpierw, a po tym do sąsiednich, zaczęły podkopywać się jakieś gryzonie, nie krety i nie nornice, coś dużego, beżowego, co obżera korzenie i totalnie niszczy nawierzchnię trawnika. W zeszłym roku przekopały się do mnie i zniszczyły mi trawnik wzdłuż tarasu i ogrodzenia: dziury, zapadliska, zniszczona trawa. Zasypywane dziury były od razu odkopywane i tak jest nadal, więc jest to nie do naprawienia, dopóki te stworzenia będą mieć w ogródkach pożywienie w postaci bulw i cebul. Z kolei pani D (lewa strona) w tym roku zainstalowała na grubym palu duży karmnik dla ptaków i zlatują się do niego synogarlice i zwykłe gołębie, które sr..ją po najbliższej okolicy.
Panie J i D, spędzają wiele godzin w swoich ogródkach i prowadzą ze sobą rozmowy, krzycząc do siebie poprzez mój ogródek, stojąc w odległości metra od moich okien, często od wczesnego rana – wczoraj, w niedzielę, zaczęło się o 6.30. W lecie, jeśli chcę poczytać lub obejrzeć film, muszę pozamykać okna, bo zagłuszają telewizor, nawet włączony do końca skali.
W ubiegłym roku pani J, przez pół roku od końca września do lutego, była w USA u rodziny, pani D z mężem także, u swojej, ale od końca sierpnia.
Owszem, byłoby dla mnie korzystniej, gdybym od razu osłoniła ogrodzenie matami z wikliny lub bambusa, ale ja nie chciałam zamykać kotów i siebie w takim kojcu. Mogłabym upominać się o cichsze zachowanie. Ale ja chciałam po prostu mieszkać, a nie użerać się z ludźmi.
Jeśli chodzi o sąsiadów z wyższych pięter to w 2013 roku w zasadzie nic się nie działo. Natomiast w roku ubiegłym balkony nade mną były myte poprzez wylewanie wiader wody z detergentami, (odpływ wody z balkonów odbywa się przez rurkę z boku balkonów, od strony pani D, to istotne), raz zostałam w ten sposób oblana, gdy akurat znalazłam się pod tymi rurkami, ktoś kilka razy wylał jakieś chemikalia, gdy byłam w pracy – były duże łaty wypalonej trawy pośrodku trawnika, Tyśka, siedząc sobie wieczorem na murku, została oblana piwem, wylewano także jakieś słodkie napoje – lepkie plamy na tarasie, posklejana, lepka trawa. Mój parasol ogrodowy został nie tyle opluty, co obcharkany - ściekało to z niego. Punkt kulminacyjny nastąpił, gdy sąsiad z pierwszego piętra, robiąc coś na balkonie, przypadkowo rozbił szklaną butelkę z rozcieńczalnikiem nitro. Wszystko to ściekło do mnie, a on dodatkowo spłukał to z balkonu wodą. W miejscu, gdzie to wszystko się wylało, trawa została wypalona z korzeniami, duszący smród unosił się z tego przez miesiąc. Wylewanie wody na ten teren nic nie dało. W sierpniu był czas, że bałam się wypuszczać koty z domu, a i sama wychodziłam spod balkonu z gęsią skórką na plecach.
Może i nie pisałabym o tym wszystkim, ale w sobotę, gdy w południe wyszłam na chwilę do ogródka (przed drugim wyjazdem do lecznicy), zostałam zagadnięta przez panie D i J, które były razem u pani D. Po paru uwagach na temat pogody, pani D nagle oświadczyła, że chciałaby powiedzieć mi coś po sąsiedzku, ale nie wie, czy może to powiedzieć głośno. Powiedziałam jej – proszę bardzo, ja mogę rozmawiać o wszystkim (no, bo co niby ja robię szczególnego, o czym krępowałabym się głośno mówić, u licha). No i dowiedziałam się od pani D, że moje koty tak sikają po trawniku, że z powodu smrodu, u niej na tarasie nie sposób wysiedzieć.
Cóż, mnie ostatnio jest bardzo trudno wyprowadzić z równowagi, więc z uprzejmym uśmiechem zapytałam, czy w tej chwili pani D czuje ten smród, bo ja jakoś nie czuję, chociaż stoję na moim trawniku, ale może mam uszkodzony węch. Pani D odparła, że teraz nie śmierdzi, ale w lecie ubiegłego roku śmierdziało. No więc kontynuując tę ciekawą rozmowę, powiedziałam, że jeśli moje koty tak strasznie leją na trawnik, to co ja wobec tego wygarniam z kuwet, dlaczego muszę kupować tyle żwirku i dlaczego mój trawnik jest taki gęsty, a nie powypalany moczem i dlaczego, kosząc go w sezonie co tydzień, dwa, żadnego smrodu nigdy nie czuję. Na to pani D stwierdziła, że sikają na trawnik i już, że, owszem, ja polewam trawnik wodą (chyba chodziło jej o podlewanie i nawożenie, co tylko ja tam robię), ale to nic nie daje, bo i tak śmierdzi.
A poza tym – nawijała dalej pani D – TEN (tu wskazała palcem Tyśkę) przechodzi do nas przez ogrodzenie, wchodzi na parapet, brudzi parapet, za co ona miała nawet niesłuszne pretensje do męża i dopiero gdy ostatnio usłyszała szuranie na parapecie i podniosła roletę, to zobaczyła na parapecie kota. Był bury i to był TEN – tu znowu wskazała oskarżycielsko Tyśkę. Prawie się już śmiejąc z tych idiotyzmów powiedziałam, że Tyśka z powodu tuszy ma problem, żeby wskoczyć na krzesło, więc z cudem graniczyłoby, gdyby Tyśka, która w ogóle nie chce nigdy wychodzić, wspinała się wielokrotnie tam i z powrotem przez ogrodzenie i wskakiwała na śliskie i wąskie parapety. Kontynuując, powiedziałam, że już prędzej można by posądzić o to Czarusia, ale Czaruś boi się własnego cienia i nigdy by nie wyszedł ze swojego ogródka, ale przede wszystkim, w lutym był ciężko chory i przez ostatnie półtora miesiąca w ogóle nie był wypuszczany, bo było bardzo zimno. Następnie powiedziałam pani D (pani J cały czas milczała, co uważam za poparcie dla przyjaciółki), że nocami koło naszych ogródków chodzi pełno kotów, i bezdomnych i wypuszczanych na spacery – tu obie panie wytrzeszczyły oczy i zawołały z bezbrzeżnym zdumieniem „TAAAAK?!!” ( opuszczają rolety o 20-21-szej i nie wychodzą później na taras nawet w lecie) – potwierdziłam i dodałam, że niektóre z tych kotów wchodzą do naszych ogródków tak, jak ostatnio ten bury, co wchodził do nas i też ubrudził parapet oraz obsikał drzwi balkonowe i że jestem pewna, że to właśnie on był u pani D na parapecie. Na to pani D oświadczyła, że to zrozumiałe, że ten kot przychodził do mnie, bo u mnie są koty, ale do nich na pewno nie miał po co przychodzić (w rogu tarasu mają skład opakowań tekturowych ze sprzętu agd i pełno różnego innego badziewia

).
Na koniec pani D powiedziała, że wolała mi to wszystko powiedzieć, bo nie chciała urządzać sąsiedzkich fochów, a ja jej podziękowałam, z pogodnym uśmiechem na twarzy.
Tak więc, ponieważ odcisków linii papilarnych łapek kocich na parapecie nie pobrano, Tyśka i Czaruś (przecież mogę kłamać co do jego choroby

) nadal są jedynymi winnymi. Pewnie także tam sikali na trawnik jak z motopompy
Wiem, że to, co śmierdziało w lecie ubiegłego roku na moim trawniku od strony ogródka pani D, to był ten rozcieńczalnik nitro. Ale tego także nie jestem przecież w stanie udowodnić. Tym bardziej, że wyrok na koty został już wydany bezapelacyjnie.