Pięknie cytujesz

Znalazła fajny dom z drugim kotem. Teraz pilnie szukam dla kolejnej burej szylkretki i dymniaczka,

*

Miałam opisać łapankę przy Franciszkańskiej, ale coś weny brak. Więc skrótowo - jest wspólnota, jest parking, są koty. Koty oczywiście przeszkadzają, jakiejś pani samochód pogryzły.. Koty generalnie mieszkają / nocują w wiacie na terenie przyległej firmy, gdzie można wejść tylko w godz.8-16. A chodzą w zasadzie tylko po parkingu, gdzie nie można wejść, bo wspólnota nie wpuści.
No.
Kotów jest mniej więcej 6. Dwa podrostki, kotka w obróżce - pewnie ich matka, pewnie domowa wyrzucona.
Temat kołacze się od kilku miesięcy, słyszałam o nim, bo trochę zaprzyjaźnione karmicielki próbowały się ze wspólnota dogadać, pisały pisma do różnych instytucji, któe s kolei pisały do administracji. Skutek wiadomy.
Od wtorku próbuję te koty wyłapać. Plan - rano wpuszczają mnie na teren firmy, stawiam klatki, przed 16tą zabieram. Wieczorami próbuję łapać pod parkingiem, bo wejść na parking nie można.
Koty w ogóle jedna z karmicielek chce przenieść do swojej piwnicy, ale piwnica jeszcze nie gotowa na przyjęcie kotów….
Realizacja - wtorek - klatki w firmie, zaraz rano złapał się bialobury kocurek naciętym uszkiem - wykastrowany. Potem już nic. Chciałam go upchnąć do tej piwnicy na kilka dni, żeby nie przeszkadzał w łapaniu, ale - no właśnie, piwnica nie gotowa…. Potem przeszłam się za płot - i chyba wiem, czemu się nie łapały…

*

*

Wieczór - pod płotem parkingu, najpierw długo długo nic, oprócz irytacji, bo towarzyszyły mi karmicielki z komentarzami, że nic się nie złapie, że trzeba tych ludzi (wspólnotę) zmusić, by postawili budki, że one próbowały łapać i nic - miały klatkę dwa-trzy miesiące, łapały trzy razy….. Potem złapał się czarny dymny, ale to nie ten, on tu gościnnie - okazał się prześlicznym zielonookim domowym kocurkiem ze strasznym katarem, leczymy. Potem panie znudziły się i poszły, a do klatki weszła biurobiała panienka - dzika, podrostek taki. Drugi kot w jej wieku podchodził do dziury w płocie i jadł mi z ręki, ale złapać do nie mogłam, dziura za mała, a za płot wyjść nie chciał….

*

*
Środa - klatki cały dzień w firmie, zero rezultatu. Po południu podjechałam do mamy, chora, i tak na wszelki wypadek postawiłam klatki na podwórku - widziałam tam jakieś nowe koty. Już wychodziłam - w kletce siedział kot. Niebieski. Poczekałam chwilkę, zamknął się, przepakowałam. Po chwili (dłuższej) wahania poszłam do sąsiadów - oni kotów nie maja, tylko psa, znaczy yorka, Ale koty widują, różne, szare, czarne, łaciate. Od innej sąsiadki wiem, że pojawił się niedawno, kilka-kilkanaście dni temu. Trochę przykurzony, trochę chudy. Przemiły, gadający, wykastrowany, bez chipa i tatuażu. Cóż, pewnie bez trudu znajdę mu dom.

Wieczorem nie łapałam - zajętą adopcję Saffi, przewożeniem kotów z lecznicy na Adamieckiego na Turzą, poza tym nieco zmęczona, no i zimno było.
Czwartek - klatki cały dzień w firnie, bez rezultatu. Mama chora - mocno niefajnie, zapalenie płuc, cyrk ze zdobyciem antybiotyku (udało się). Spałam tam, klatki na wszelki wypadek postawiłam na podwórku. Oto rezultat - trochę chyba wymarznięty, bo do klatek zaglądałam po północy, a potem o 5tej rano… I wydaje mi się, że burobiałego gościa w identycznej sytuacji widziałam dwa dni wcześniej - fotki wyżej. Albo zawzięty na łapkę, albo bliźniak. Na wszelki wypadek pojechał do lecznicy, sprawdzą - bo zapaszek w samochodzie mam…

*

Dziś znów śpię u mamy - postawię klatki. Tam na pewno lata pingwin z bały nochalem i czarny.
Mam wielki problem z tym dymnym zielonookim zasmarkanym - nie chcę go wypuszczać, mam wrażenie, że to Pirat wrócił….
A nie mam gdzie wziąć na dt…. On szybko domu nie znajdzie… Zwykły, kilkuletni…