Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko doraźne

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Śro lut 11, 2015 13:13 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

Puti przez większość życia miała takie odpały, reakcje dzikunki z piwnicy. Na moim/naszym łóżku kochała mnie, miziala się, pozwalała (tylko mnie) zrobić ze sobą wszystko. Na podłodze zachowywała się jak piwniczniak, którym przecież była.
W wieku mniej więcej 14 lat zaczęła ostrożnie otwierać się na świat i innych ludzi, w tym na Justyna. Pod koniec życia była w zasadzie zsocjalizowana.
Tyle lat to trwało
Dedykacja specjalna - kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!

casica

Avatar użytkownika
 
Posty: 49062
Od: Pt mar 30, 2007 22:12
Lokalizacja: Łódź

Post » Śro lut 11, 2015 13:38 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

No to Molly caly czas ma szanse :)

Jak patrze ile ma na sobie miejsc pozbawionych futerka, to musiala byc niezle pokiereszowana. Wcale sie nie dziwie, ze nie lubi dotykania zepsutej lapki i ma schizy, ze jak czlowiek przytrzymuje, to trzeba uciekac. Bo pewnie leczenie bylo bolesne i nieprzyjemne :(

Ale w porowanniu z tym, co bylo i tak poprawa socjalizacyjna jst ogromna. Przybiega jak sie ja wola jak ma ochote, strzela baranki rece, czasem domaga sie glaskania i drapania i to zarowno de mnie jak i od Tomka. Nie przed wszystkimi odiwedzajacymi sie chowa. A jest tu przeciez dopiero poltora roku :)
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=221075
Urodziłam się zmęczona i żyję, żeby odpocząć.

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 87934
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Dolny Mokotów

Post » Śro lut 11, 2015 16:42 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

casica pisze:
felin pisze:
casica pisze:Na odległość?

Czas i przestrzeń to pojęcia względne. Eistein przynajmniej tak twierdzi :wink:
Na fb funkcjonuje kilka grup reikowców zajmujących się terapią na odległość.
Na prośbę delfinki organizowałam takie coś dla niej. Nie wiedziała kiedy będą działać (ja zresztą też, bo ci ludzie mieszkają na całym świecie, w wielu strefach czasowych), ale zawsze twierdziła, że czuje się wtedy lepiej i lepiej znosi chemię.

Ja wiem, że w tej sytuacji to raczej niestosowne, ale trudno powiedzieć, że w tym konkretnym przypadku reiki sie na coś zdało :(

Nie wyleczyło, bo w pewnym momencie nic już nie wyleczy (nieważne czy reiki czy chemia), ale pomóc pomogło.
Moim zdaniem fakt, że ciężko chory lepiej śpi, lepiej toleruje chemię i ma lepszy apetyt, a w rezultacie lepszy stan psychiczny, to już dużo. Lekarze wszyscy, jak jeden mąż, twierdzą, że finalny efekt leczenia w sporej części od tego właśnie zależy.
W przypadku delfinki rozpoznanie przyszło bardzo późno, choroba była zbyt zaawansowana; ale jest możliwe, że bez reiki żyłaby krócej i bardziej cierpiała.
Robiłam kiedyś przez dłuższy czas zabiegi siostrze mojej przyszywanej ciotki, chorej na raka trzustki (przy którym zwykle w momencie rozpoznania jest pozamiatane); nie mogła spać i sporo czasu trwało dobranie odpowiednich leków przeciwbólowych. Po zabiegu ból mijał jej całkowicie; od razu szła spać i spała spokojnie całą noc. Obie panie miały początkowo dość sceptyczne podejście (ciotka była anestezjologiem), a chora (która kategorycznie odmówiła wizyty u bioenergoterapeuty, "bo to jakieś bzdury") zgodziła się spróbować tylko i wyłącznie ze względu na znajomość z moją mam. Od początku było wiadomo, że szanse na wyleczenie są zasadniczo zerowe, ale obie były efektami zaskoczone.
Inny taki przypadek to była kobieta czekająca na przeszczep serca (też było wiadomo, że jej nie wyleczę, ale miała po prostu w lepszej kondycji doczekać do przeszczepu). Miała zastoje w krążeniu płucnym, płyn w brzuchu i generalnie głównie leżała, a po zabiegu i przespaniu kilku godzin, dostawała powera i zabierała się np. za porządki w szafie czy na balkonie, czego normalnie nie była w stanie już od dłuższego czasu. Mąż - pragmatyczny inżynier - był w szoku.

felin

Avatar użytkownika
 
Posty: 26000
Od: Wto sty 06, 2009 0:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Śro lut 11, 2015 16:50 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

Nie znam zupełnie historii Molly :oops: Ale otoczona miłością niewątpliwie z czasem stanie się samą kocią miłością :) Nic nie działa tak, jak czas.
Ryszarda po przejściach przez dług czas nie pozwalała (tzn była niezadowolona) dotykać kikutka swojego ogonka, a teraz w ogóle już nie ma z tym problemu. Można z nią zrobić wszystko, wszystko - no i częstotliwość lania zmniejszyła się znacząco :roll:

Puti była urodzoną w piwnicy dziką kotką, z dzikiej zupełnie matki. Trafiła do mnie przypadkiem, bo mama (po tym jak otruto matkę Puti i jej rodzeństwo) nie była w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa i zarządziła, że będziemy mieć drugiego kota. I było to jedno z najlepszych maminych zarządzeń, bo Putita, przy całej swojej dzikości, kochała mnie i tylko mnie. Była kotem jednego człowieka, absolutnie moim i tylko moim kotem. Moja ślicznotka, jak mówiłam - kiczowata koteńka z opakowania pudełka z czekoladkami
Obrazek
A 5 marca to będą 3 lata bez niej :cry:
Dedykacja specjalna - kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!

casica

Avatar użytkownika
 
Posty: 49062
Od: Pt mar 30, 2007 22:12
Lokalizacja: Łódź

Post » Śro lut 11, 2015 16:54 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

felin pisze:
casica pisze:
felin pisze:
casica pisze:Na odległość?

Czas i przestrzeń to pojęcia względne. Eistein przynajmniej tak twierdzi :wink:
Na fb funkcjonuje kilka grup reikowców zajmujących się terapią na odległość.
Na prośbę delfinki organizowałam takie coś dla niej. Nie wiedziała kiedy będą działać (ja zresztą też, bo ci ludzie mieszkają na całym świecie, w wielu strefach czasowych), ale zawsze twierdziła, że czuje się wtedy lepiej i lepiej znosi chemię.

Ja wiem, że w tej sytuacji to raczej niestosowne, ale trudno powiedzieć, że w tym konkretnym przypadku reiki sie na coś zdało :(

Nie wyleczyło, bo w pewnym momencie nic już nie wyleczy (nieważne czy reiki czy chemia), ale pomóc pomogło.
Moim zdaniem fakt, że ciężko chory lepiej śpi, lepiej toleruje chemię i ma lepszy apetyt, a w rezultacie lepszy stan psychiczny, to już dużo. Lekarze wszyscy, jak jeden mąż, twierdzą, że finalny efekt leczenia w sporej części od tego właśnie zależy.
W przypadku delfinki rozpoznanie przyszło bardzo późno, choroba była zbyt zaawansowana; ale jest możliwe, że bez reiki żyłaby krócej i bardziej cierpiała.
Robiłam kiedyś przez dłuższy czas zabiegi siostrze mojej przyszywanej ciotki, chorej na raka trzustki (przy którym zwykle w momencie rozpoznania jest pozamiatane); nie mogła spać i sporo czasu trwało dobranie odpowiednich leków przeciwbólowych. Po zabiegu ból mijał jej całkowicie; od razu szła spać i spała spokojnie całą noc. Obie panie miały początkowo dość sceptyczne podejście (ciotka była anestezjologiem), a chora (która kategorycznie odmówiła wizyty u bioenergoterapeuty, "bo to jakieś bzdury") zgodziła się spróbować tylko i wyłącznie ze względu na znajomość z moją mam. Od początku było wiadomo, że szanse na wyleczenie są zasadniczo zerowe, ale obie były efektami zaskoczone.
Inny taki przypadek to była kobieta czekająca na przeszczep serca (też było wiadomo, że jej nie wyleczę, ale miała po prostu w lepszej kondycji doczekać do przeszczepu). Miała zastoje w krążeniu płucnym, płyn w brzuchu i generalnie głównie leżała, a po zabiegu i przespaniu kilku godzin, dostawała powera i zabierała się np. za porządki w szafie czy na balkonie, czego normalnie nie była w stanie już od dłuższego czasu. Mąż - pragmatyczny inżynier - był w szoku.

Ja jestem okrutnie sceptyczna, tzn trudno mi po prostu uwierzyć, że coś takiego działa.
Na zasadzie plcebo, to tak.
Dedykacja specjalna - kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!

casica

Avatar użytkownika
 
Posty: 49062
Od: Pt mar 30, 2007 22:12
Lokalizacja: Łódź

Post » Śro lut 11, 2015 17:10 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

Siostra ciotki zgodziła się tylko na zasadzie "no dobrze, niech będzie, ale ja i tak nie wierzę, że zadziała" :)

felin

Avatar użytkownika
 
Posty: 26000
Od: Wto sty 06, 2009 0:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Śro lut 11, 2015 19:25 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

Sliczna Puti :)


Molly byla po wypadku w lecznicy, szukali jej domu, ale nikt jej nie chcial pewnie z powodu bialaczki, pond rok czekala. Wypuszczali ja jak mogli, ale wiadomo, ze to nie to, co dom... powiedzieli, ze jest nieufna, a ona po prostu sie cykala.
tak wygladala w klatce

Obrazek

a tak teraz

Obrazek
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=221075
Urodziłam się zmęczona i żyję, żeby odpocząć.

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 87934
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Dolny Mokotów

Post » Śro lut 11, 2015 20:15 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

Czyli nie wiadomo jaka jest wcześniejsza historia Molly?
Biedactwo, jak dobrze, że do Ciebie trafiła :)

No i śliczna jest, zresztą wszystkie śliczne.
Dedykacja specjalna - kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!

casica

Avatar użytkownika
 
Posty: 49062
Od: Pt mar 30, 2007 22:12
Lokalizacja: Łódź

Post » Śro lut 11, 2015 20:39 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

Nie wiadomo. Mam nadzieje, ze nie zachoruje, bo jest nieobslugiwalna zupelnie :(
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=221075
Urodziłam się zmęczona i żyję, żeby odpocząć.

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 87934
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Dolny Mokotów

Post » Śro lut 11, 2015 20:53 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

No tak, to jest zawsze koszmarny problem :(
Ale różnie z tym bywa. Puti była dzikuską kiepsko obsługiwalną, byłam przerażona perspektywą ewentualnej choroby. Strasznie się bałam, że jeśli dopadnie nas jakieś choróbsko, to będzie koniec. Napisałam gdzieś chyba nawet, gdy zachorował Dracul, że w takiej sytuacji musiałabym uśpić Puti, bo ona terapii tego typu nie zniesie.
A okazało się, że pozwalała mi na wszystko, absolutnie na wszystko. Jakby rozumiała, że to jedyna szansa, żeby żyła dłużej i w komforcie. I żyła po diagnozie grubo ponad 2 lata.

Tak mnie wyedukowała, moja laleczka, że nic nie jest oczywiste :)
Lepiej, żeby Molly nie chorowała, ale tak sobie myślę, że życie potrafi zweryfikować nasze przekonania, czasem zupełnie zaskakująco.
Dedykacja specjalna - kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!

casica

Avatar użytkownika
 
Posty: 49062
Od: Pt mar 30, 2007 22:12
Lokalizacja: Łódź

Post » Śro lut 11, 2015 20:56 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

No tak. Zobaczymy kiedys tam, oby jak najpozniej...

Poki co miala zapalenie pecherza po przyjsciu do mnie, ale to sie dalo obsluzyc zastrzykami :)
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=221075
Urodziłam się zmęczona i żyję, żeby odpocząć.

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 87934
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Dolny Mokotów

Post » Śro lut 11, 2015 20:57 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

A Dracul? Urodzony w domu, z domowej kotki, która była z domowej kotki, z długiej linii domowych kotów. Żaden dzikus, żadnych traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa. Od małego nie dał sobie zrobić nic. Każde podanie odrobaczenia to była walka na śmierć i życie. No zgroza. Żył z pnn 4 lata, w ogóle nie leczony praktycznie. Bez kroplówek, tylko z tymi lekami, które można było dosypać do jedzenia (ten szczęśliwie taki miał spust, że było mu obojętne co się do mięsa dodaje). A pigułki? Mozna mu było złamać kark, rozedrzeć szczękę, mowy nie było o podaniu czegokolwiek :strach:

Ja też przy Draculu zawsze kombinowałam jak podawanie czegokolwiek obejść zastrzykami :)
Trzeba mieć nadzieję, że nie spotka Was nic takiego co wymagałoby jakichś wiekszych ingerencji :ok:
Dedykacja specjalna - kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!

casica

Avatar użytkownika
 
Posty: 49062
Od: Pt mar 30, 2007 22:12
Lokalizacja: Łódź

Post » Śro lut 11, 2015 20:58 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

Niemozliwe i nieprzewidywalne... :201461
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=221075
Urodziłam się zmęczona i żyję, żeby odpocząć.

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 87934
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Dolny Mokotów

Post » Śro lut 11, 2015 21:34 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

Aaaaaa, robię dojście do okien na jutro :201416 :201416
Jak kiedyś wykorkuję, to spadkobiercy będą mogli księgarnię otworzyć - jeden mały regalik mojej roboty za kanapą (5 półeczek o długości circa 60 cm, wyłącznie książeczki o małym formacie typu seria Nike) i trzy kartony wyszły 8O :strach:
Jeszcze pojemnik w narożniku, żeby go można było przesunąć :evil: A jutro rano wężowisko kabli za biurkiem, biurko z całym śmietnikiem i dywan, bo nie mam zamiaru go prać po najeździe fachowców :evil:
Rany boskie :strach: :strach:

felin

Avatar użytkownika
 
Posty: 26000
Od: Wto sty 06, 2009 0:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Śro lut 11, 2015 22:36 Re: Moje koty XVI. Ignaś, jest pomysł, ale sposoby tylko dor

zuza pisze:Niemozliwe i nieprzewidywalne... :201461

I zaskakujące niekiedy, szczęśliwie istnieją zaskoczenia pozytywne :)
felin pisze:Aaaaaa, robię dojście do okien na jutro :201416 :201416
Jak kiedyś wykorkuję, to spadkobiercy będą mogli księgarnię otworzyć - jeden mały regalik mojej roboty za kanapą (5 półeczek o długości circa 60 cm, wyłącznie książeczki o małym formacie typu seria Nike) i trzy kartony wyszły 8O :strach:
Jeszcze pojemnik w narożniku, żeby go można było przesunąć :evil: A jutro rano wężowisko kabli za biurkiem, biurko z całym śmietnikiem i dywan, bo nie mam zamiaru go prać po najeździe fachowców :evil:
Rany boskie :strach: :strach:

Armageddon? 8O :strach:
Dedykacja specjalna - kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!

casica

Avatar użytkownika
 
Posty: 49062
Od: Pt mar 30, 2007 22:12
Lokalizacja: Łódź

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: puszatek i 11 gości