Zostałam poczęstowana herbatką, tak że miałam czas posiedzieć przy kocie, starałam się gadać do niego, głaskać i w ogóle, jeśli nie zaprzyjaźnić się od razu, to przynajmniej okazać się osobą przyjazną a nie kolejnym zagrożeniem..
Zanim herbatka wystygła i zanim ją wypiłam, minęło jakieś czterdzieści minut, może godzina. Przez ten czas może ze dwa razy udało mi się pogłaskać rudzielca, bez protestów z jego strony..

Nie muszę pisać, że nie wahałam się co zrobić, ale pojawił się mały problem, ponieważ, tak jak do Puchatka i Miśka, tu również pojechałam bez transportera. No bo przecież chciałam tylko obejrzeć..
Jak już siedziałam w samochodzie, to dopiero włosy mi stanęły na głowie..

Cały tył zawalony wyprawką rudzielca, jakieś żwirki w pięcikilogramowych workach, żarcie w ilościach niewyobrażalnych, osobista kuweta, jakieś miseczki, łopatki, lekarstwa na oczy, w końcu to PERS, smycze, szczotki i sama nie wiem co jeszcze. Dobrze, że samochód pojemny, bo ciężarowy..

Ale najgorsze – z przodu, w pożyczonym transporterze siedzi rudzielec i drze się wniebogłosy!
Przemiauczał tak rozpaczliwie całą drogę z Żoliborza na Ochotę. Jechałam w dzień powszedni w porze powrotów z pracy. Kto zna Warszawę, to może sobie wyobrazić ile czasu to trwało i co przeżyłam, że o kocie nie wspomnę..

Dojeżdżając do domu, miałam łzy w oczach, tak żal mi było rudzielca..
A w domu moja córka, która nic nie wie i już lekko się zdziwiła, jak parę miesięcy wcześniej zawitał do nas Misiek.. A, i jeszcze dwa koty! Misiek to może jeszcze, ale jak zareaguje Puchatek..
