Tytulem wstepu. Milosc do wszelakich zwierzat kielkowala u mnie powoli ale nieustannie od najmlodszych lat. W domu rodzinny nie pozwalano mi na zwierzeta bo:sierc, uczulenie, obowiazki itd. W wieku 17 lat mialam pokazna kolekcje okolo 60 myszy (ktore moja ciotka wypuscila z akwarium kiedy bylam na wakacjach, dzieki ciociu) i myszoskoczka, ktorego kupilam sobie na 18 urodziny (niestety zmarl).Dla tego na starosc sobie odbijam. Konsekwentnie i z wielka radoscia przyjmuje niechlubne na Miau przezwisko "kocia mama", czy tez powszechne w srodowisku przedewszystkim karmicielek "kocia wariatka", czy "wariatka" (tak w skrocie), ktorym obdarzaja mnie najblizsi, przyjaciele i nieznajomi.
Pierwszym zwierzeciem doroslego zycia zostal Mr. Mleczkins, zwalny w skrocie Melusiem, Meloslawem, lub Melu. Adoptowany w wieku 3-4 miesiace. Wielkie wyzwanie i niewiadoma dla pocztkujacego kociarza. Kocur ten, wspaniale futro, sprawil iz pojawilam sie na Miau szukajac powodow sikania na lozko. Od czasu wyleczenia, problemow zdrowotnych (TFU, TFU) nie ma. Jest to Pan i wladca ustalajacy hierarchie w naszy ludzko-zwierzecym swiecie. On pierwszy wita "najemcow", pierwszy pakuje sie do naszego lozka, pierwszy przy misce.

Bujalismy sie z Mleczkinsem po Madrycie. Kot ten kazde nowe mieszkanie przyjmowal ze stoickim spokojem, zero problemow z adaptacja, zero strachu czy niepewnosci. Zawsze przy mnie, ta mala przylepa. Zawsze z ciekawoscia sprawdzajacy nowy teren.
Kiedy udalo sie znalezc nam mieszkanie, ktore moglismy przystosowac do potrzeb i bezpieczenstwa kotow (okna!


Gdzie dwa koty, tam i trzy, prosta matematyka. Wybor tym razem przemyslany, kot wyszukany. Oczywiscie niebieska bieda, bo jak by inaczej. Bieska dostala swoje imie nie ze wzgledu na kolor, ale "biesi" czy raczej "czarci" charakter. Niedotykalska, nieobslugiwana, po roku dwa razy miznieta, trzy razy baranek (ti chyba przez przypadek). Miauczenie Bieski przypomina skrzypienie drzwi w starym zamczysku, a ze odzywa sie bardzo zadko, mozna sie przestraszyc. Za to warczy, buczy i syczy na "najemcow" i psy. Gonitwy uwielbia, o tak! wieczorami siada mi nad glowa, a ja modle sie, zeby nie chciala wbic mi pazurow w czaszke. Jak na razie modlitwy wysluchane.

Zmieniajac kolejny raz miejsce zamieszkania trafilismy do fajnej dzielnicy, niby w centrum ale na obrzezach. Dziki park za blokiem i sporo miejsca w mieszkaniu. To co? psa bierzemy. A i bierzemy. Wyszukana dziweczynka miesiac i troche, niebieskie oczka dostala na imie Marta (po psie z bajki : "Marta, pies ktory mowi" bo byla podobna w szczeniectwie do labradora).Mimo tego, ze dojrzelismy do macia/mienia/posiadania psa, to i tak mam wrazenie ze bylo te jednak zupelnie nie planowane. Psina zostala przyjeta bardzo dobrze przez kocia rodzine (no, ok, dostala para razy w glowe), zas jej wspanialy charakter sprawil, ze Marte pokochala cala dzielnica. Do dzis pamietam jak panowie "dresy" wydzierali sie z samochodu: "czesc Marta!"
Marta bez problemu akceptuje "najemcow"

Plan "zwierzynca" zostal przez nas, ludzi, spelniony w 100%. Tz odzywal na spacerach z psem, koty mogly sie ganiac bez ograniczen po dosc duzym metrazu, sielanka. Niestety, moje wprawne oko zobaczyla psia tragedie, i nie myslac wiele, w naszym domu zamieszkala Sara (dawniej Nala)
Sarunia to psina zostawiona przez wlascicieli, ktorzy postanowili wrocic do domu, do Chin. Pies zadbany, szczepiony, paszport itd. Naszym zamiarem bylo wziecie jej na tymczas i szukanie naj - super- extra - domku.I bylo fajnie, nawet sie udawalo, ale Tz zaczal jeczec, ze nie wiadomo czy ktos jej nie skrzywdzi, ze to taaaki dobry i madry pies, ze z kotami sie dogaduje, mimo ze nie wychowala sie z nimi, ze cos tam. Moje wlasne dziecie zdradzilo mnie wyjac w nieboglosy, ze chce zeby Sara zostala z nami! No i co moglam zrobic? patrze w te brazowe slepia, skupiam sie na dominujacym potrzebujacym pracy charakterze...i poleglam, przyznaje sie bez bicia. Od czasu do czasu posypuje glowe popiolem, ale na dlugo tej pokuty nie starcza bo....

bo....Tz wpada na wspanialy pomysl! Skoro on pracuje w domu, ja tez czesto tu jestem, mamy czas i ochote, czemu by "hotelika" nie otworzyc? Hotelik? ale na jakich zasadach? Ano na takich, ze opiekujemy sie zwierzetami za symboliczna oplate, dajac ludziom (wlascicielom zwierzat) konfort wyjazdu na wakacje bez potrzeby pozbywania sie zwierzaka.
Pomysl prosty, realizacja tez. Nasza sypialnie zmienia sie w "koci pokoj", gdzie "najemcy" czyli koty, ktorymi bedziemy sie opiekowac, beda mialy spokoj od psow i rezydentow na czas aklimatyzacji. Salon zamienia sie w pokoj wspolny, tylko dziec zachwycona pomyslem ma swoja sypialnie na wlasnosc

Zaczynamy skromna dzialanosc poznajac przy tym nie tylko roznorodnosc charakterow, zachowan, ale poznajemy te "male" wielkie dusze, tak rozne, ale bliskie.
W czesci drugiej "najemcy"