Serdecznie dziękuję Wam za kciuki!!!
Na razie się nie udało, ale jestem zdeterminowana - udać się musi...
Otóż... Proszę Państwa, oto Żbiku:

Do moich dziczków jeżdżę od ok. 6 lat. Tzn. pierwsze półtora roku jeździć nie musiałam, bo to miejsce mojej ex- ex-pracy. Stamtąd pochodzi Krzyś. Są tam dwie wysterylizowane dziewczyny, od czasu do czasu pojawia się jakiś kot, na trochę. Od jakiegoś czasu często widuję też czarnego kocurka. Nie jeżdżę codziennie, nie dałabym rady. Kilka razy w tym wątku pisałam, jak to wygląda. W pobliżu jest knajpa, mam nadzieję, że po tych akcjach, które się teraz odbywają, nie oleją tych kotów. Nigdy nie było maluchów. Do zeszłego tygodnia. Dwa przerażone dzikie kociaki. Jak się okazuje - 4-miesięczne. Podrzucone, inaczej być nie mogło. Inwektywy sobie odpuszczę w tym miejscu

Pożyczyłam klatkę w piątek wieczorem. Żbiku złapał się w niedzielę wieczorem, był duży mróz. Tego samego dnia brat (siostra?) do klatki już wejść nie chciał. I tak nie chce wejść od tamtej pory

Dziś dopiero mróz trochę zelżał. Perypetie łapankowe opiszę, kiedy już uda się malucha złapać. Dziś o Żbiku.
W niedzielę wieczorem w Lublinie czynne były dwie lecznice. Ta, w której przyjmuje nasz lek. wet, tam pojechaliśmy najpierw. Dr. Rafała nie było, był inny wet... Powiedziałam, że przyjechaliśmy z dziczkiem. On na to, że nie przyjmują dzików. I powiedział to na serio

Przetrzymać do poniedziałkowego wieczora (wiedziałam, że przeniosę kocia gdzie indziej) nie chciał, w sumie dobrze, bo mieli chorego kota. Poprosiłam, żeby chociaż pomogł przełożyć do transportera, żebyśmy mogli wrócić łapać drugiego. Nie chciał. Bo co, jak kot go podrapie. No tak

W tej drugiej lecznicy, na drugim końcu miasta, młody sympatyczny wet nie miał już takich wątpliwości. Przyniósł rękawice i przerzuciliśmy malucha.

Noc i prawie cały poniedziałek kociak spędził u nas w piwnicy. Opatulony kartonami i starą narzutą. Zagrzebany w podkład. W tym czasie schodziłam do niego 4 razy, trwał ciagle w tej samej pozycji, ale jedzenie, które wrzucałam przez kratki transportera, dwukrotnie zniknęło. Dziki, więc nic z nim nie robiłam, nie odważyłam się otworzyć drzwiczek.

W lecznicy wyjęto go z transportera gołymi rękami, po czym kocio przytulił się do weta... Pokazał brzuszek, pozwolił sprawdzić, że jest chłopakiem (tak obstawiałam

), odrobaczyć się. Szok. Na dworze oba zwiewały, kiedy tylko wykonałam gwałtowny ruch, do jedzenia podbiegły, kiedy oddaliłam się prawie poza zasięg wzroku. A tu? Dziki kot

Byłam dziś rano go odwiedzić, zastałam go na rękach u pana doktora. Podobno tylko by się przytulał. Poprzytulałam go i ja. Na razie myślę, co dalej. Bo na lecznicę na dłuższy czas mnie nie stać. Pewnie jutro zrobię już ogłoszenia. Tylko żeby drugie się złapało... Bo dziś, już po raz trzeci - nic z tego
