Spróbowałam poprawić linka do Zbyszkowego zdjęcia, ale pojęcia nie mam czy poszło zgodnie z planem.
Zbyszek Matysiak nie jest strachliwym kotem. Nie reaguje na wrzaski, gwałtowne ruchy, ani potoki wyzwisk. Zwykle nie ma potrzeby egzorcyzmowania go. Nie ma w zwyczaju się wpierniczać na blaty. Jednak dziś popełnił zbrodnię przeciwko mojemu żołądkowi. Znaczy się dorwał się do mojej wątróbki.
I to z dobre 100g zdążył podiwanić, zanim go złapałam. Przynajmniej ją sobie wziął na podłogę, więc technicznie nie siedział na blacie gdy go nakryłam. Są dwie możliwości: telekinezą sprowadził sobie wątróbkę pod pyszczek, albo wlazł na blat i ją sobie wziął. Często podejmował próby zmuszenia jedzenia do przemieszczenia się w jego kierunku intensywnie się w je wpatrując. Jednak nie sądzę, by nagle obudziły się w nim moce telekinetyczne (podług kanonu mutacja manifestuje się w okolicach okresu dojrzewania - zainteresowanych odsyłam do X-men

), więc jednak jest zbrodniarzem.
Nie dostał kiełbaski po kolacji (której i tak nie ruszył, bo sie nażarł moją kolacją).
Mój drogi współnajmujący dziwnie się na mnie patrzył, kiedy goniłam kota z wrzaskiem: zeżarłeś mi wątrobę.
Innym razem Zbyszek Matysiak miał złamany ogon. Po wielu przebojach, traumie i drodze przez mękę i most wet mu ogon ogolił (Biedny kot, wyglądał przekomicznie) i zamontował usztywnienie. Zbyszek Matysiak w połowie wybudzony z narkozy dał wyraz swemu niezadowoleniu robiąc kupę pod prysznicem, po czym zbiegł oknem od piwnicy. Naturalnie, plaster trzymający usztywnienie poluzował. No to ja w dyrdy za nim, z rolką taśmy klejącej i desperackim kicikici. Chłopaki bardzo się śmiali z sytuacji. Zrozumiałam ich dopiero, kiedy któryś przez łzy wspomniał, że przecież jestem kobietą. Nosz... Tak zostałam kocim gwałcicielem.
A Zbyszek Matysiak usztywnienie i tak zdjął. Inny wet (ten co golił zawalony był, a kot darł ryja, że boli) dał kotu jakieś dragi i orzekł, że się samo zrośnie. No i się zrosło. Co prawda czasami Zbyszek Matysiak uskarża się na ogon (tzn drze ryja i się grysie w dupę), jednak dolegliwości magicznie znikają, jak się go weźmie na ręce/pogłaszcze/wspomni o kiełbasce. Pani weterynarz (jak chłopaki złapali mamę Ignaca z całym stadłem, to kompleksowo cały inwentarz wywieźli do weta) stwierdziła, że kocur ma problemy natury psychicznej.
Ja uważam, że ma zazdrosną naturę.