Jest mi tak ciężko.. nie byłam w stanie wcześniej napisać.. zresztą nadal jest to trudne.. tak bardzo za Nią tesknię ;( każdego dnia..
Zaczęło się od tego, że guzy nowotworowe bardzo się powiększyły, zrobiły się napięte.. i weci rozłożyli ręce.. wcześniej ciągle słyszałam, żeby ich nie ruszać, że zabieg w Jej wieku jest niebezpieczny, że zrobi się zakrzep itp cuda.. Przez wiele miesięcy "obserwowałam" guzy.. w sumie trzech wetów dało mi takie zalecenia!
W końcu poprosiłam o rady dziewczyny z fundacji, z której adoptowałam Poli.. i zalecono wycinać, jeśli płucka czyste i w ogóle.. Pojechałam do innej lecznicy, tamtejsi weci byli oburzeni dotychczasowymi zaleceniami.. dowiedziałam się, że guzy wycina się odrazu, jak tylko się pojawiają, a nie czekać bo nie ma na co!! a ja "hodowałam" Jej te guzy ponad 2 lata!

Zaczęłam więcej o tym czytać i okazało się, że rzeczywiście "obserwacja" guzów to kompletna głupota!! przeczytałam, że patrzenie jak guzy się rozrastają to zaniedbanie i okrucieństwo!

Musiałam zdecydować się na zabieg szybko, bo potem chirurg szedł na urlop na 2 tyg.. W tej lecznicy wszystkie badania robią w dniu zabiegu.. jak na złość zepsuł im się rentgen.. ale wszystkie inne badania wyszły dobrze.. tylko że Poli była odwodniona.. od klilku dni miala problemy z apetytem..
Zabieg był trudny, bo guzy były rozrośnięte bardzo.. cięcie było duże.. ale wszystko poszło dobrze.. rana pięknie się zagoiła.. niestety w tym czasie Poli nie chciała jeść, a ja już zjadła to wymiotowała.. wymiotowała ciągle.. nawet po lekach p/wymiotnych.. ciężko oddychała.. bardzo schudła.. były kroplówki, zmiany leków, sterydy.. nic nie pomagało.. była wykończona ciągłymi wymiotami.. były kolejne badania.. ja już nawet nie pamiętam tego wszystkiego

codziennie byłyśmy w lecznicy.. RTG wykazało płyn w płucach... to dlatego tak ciężko oddychała.. lek odwadniający nie zmniejszał ilości płynu.. było zagrożenie, że się udusi.. czuć było już każdą kosteczkę, była lekka jak piórko.. w sobotę wymiotowała od 15 do 2 w nocy

serce mi pękało.. każda próba zjedzenia czegokolwiek kończyła się kilkukrotnym zwymiotowaniem..
w poniedziałek pojechałam jak zwykle na wizytę.. strasznie już umęczona tym wszystkim.. ale nie przygotowana na TO:(
wet powiedział, że tutaj kończy się weterynaria.. że już nic więcej nie możemy zrobić... Poli nie reagowała na żadne leki ;( ;( ;(