Puszynka od niemal dwóch godzin biega sobie za Tęczowym Mostem.
Uśpiliśmy ją. Rafał nie był pewny aż do końca, mówił "chodź z nią do domu" ale to byłoby bezcelowe. Od wczoraj nic nie zjadła bo nie miała siły, a skoro z dnia na dzień byłaby coraz słabsza, w końcu umarłaby z głodu... Oczywiście, próbowaliśmy karmić na siłę, ale nie chciała jeść ani pić. Wniosłam ją do gabinetu na rękach, ale siedziała na chusteczce, bo leciała jej krew. Wetka ją obejrzała, powiedziała że faktycznie już goni resztkami sił, wycisnęła jej z brzusia jeszcze trochę krwi z ropą

Jednocześnie wyraziła zdziwienie, że z kliniki na Bulwarze Ikara nie dawano nam żadnych wypisów, dokumentów odnośnie jej leczenia. Dała jej zastrzyk znieczulający i kazała nam przejść do poczekalni. Po 10 minutach odebraliśmy ją i poszliśmy nad rzekę. Zakopaliśmy ją w dobrym miejscu, w jej ulubionym kokosku, a miejsce oznaczyliśmy deseczką z domku.
Zdjęcia z wczoraj:





Miała dobre i długie życie, była kochana i szczęśliwa. Teraz nic już jej nie boli i zajada sobie najświeższe owocki za TM
