Hmmm,bażanta nie przebiję wprawdzie, ale kiedyś na samym początku mojego mieszkania na wsi moja ówczesna psica (znajda ze śladami bata na grzbiecie do kości i chuda tak, że wet stwierdził,że możńa by sie na niej anatomii psa uczyć swobodnie bo wszystkie gnaty na wierzchu ) przyniosła mi do domu a ściślej na podwórko.....Psa. Sznaucera miniaturę, szczeniaka. Jako,że posesja nie była jeszcze wtedy ogrodzona psica latała swobodnie w niedużej odległości od chałupy. No i siedzę sobie na tarasie, popijamy z matulą herbatę, patrzymy leci Smuga z czymś w ryju. Oczywiście wrzask, zabierz jej to zabierz,przecież ona jakiegoś szczura przyniosła. A ta larwa włochata wyminęła nas sprytnym zwodem ciała, wpadła na taras wsadziła dupę na wersalkę i wypluła tego hipotetycznego szczura. Szczur wstał na nogi, otrzepał się i powiedział HAU HAU

. Potem się okazało,że ktoś wywalił szczenię w pełni rasowe bo i uszy kopiowane i ogon ucięty tylko dlatego,że był felerny. Bliższe badania w klinice wykazały że Kiler nie ma stawów kolanowych w tylnych nogach

Wet w szoku, my w szoku ogólnie w szoku byli wszyscy. Ale Kiluś przemieszkał u nas 5 lat i był rehabilitowany na wszelkie możliwe sposoby.... Pod koniec życia ( a skończyło się ono za sprawą cholernego sąsiada tragicznie )udało nam się doprowadzić do tego, że w jednej nóżce wytworzyło się coś w rodzaju stawu i pieseł biegał jak młody źrebak. No dobra, kulawy młody źrebak ale wiecie o co chodzi

Najwspanialszy pies jakiego miałam kiedykolwiek serio. Szłam o 6 rano do roboty odprowadzał mnie na przystanek i siedział tam do 5 po południu niezależnie od pory roku. W lecie to pół biedy w zimie spotykałam na przystanku przymarzniętą do gleby kupę śniegu... Kiedyś z okazji,ze miałam rano lekarza a potem pracę nie wróciłam na noc do domu, spałam u babci. O 12 w nocy zadzwoniła moja matuś i pyta, czy brałam ze sobą Kilera do miasta bo nie ma go w domu. Nie brałam, Kazałam rodzinie pofatygować się na przystanek z kocykiem i termoforem, bo na 100% siedzi na przystanku. Owszem siedział. I ponoć wył tak,że się serce krajało w kawały.... Zabrali pieseła do chałupy, nakarmili ( nie chciał jeść) dali pić ( nie chciał) i próbowali namówić,żeby przestał wyć. Uspokoił sie trochę dopiero , jak mu dali moją podkoszulkę wyciągniętą z kosza na pranie i położyli na moim łóżku w mojej pościeli..... Następnego dnia po powrocie.... Ehhh ludzie co się działo w domu to pojęcie ludzkie przechodzi. Podobno o 15.39 czyli o godzinie odjazdu busa siadł pod oknem i wył. Ale tak wył,że się żyrandol kołysał i nie szło go uspokoić. Jak weszłam do domu to popłakaliśmy się wspólnie i ja i on....