Sytuacja u nas się stosunkowo normalizuje. Stosunkowo, bo to jest taka normalizacja jak odbudowa po tsunami. Czyli każdego poranka wstaję około godziny wcześniej, żeby przed pracą zatargać Feluta na zmianę opatrunku, a z lecznicy zabiera go mój Tata, który między 9 a 10 jedzie z Łodzi do mnie na wieś. I tak, trochę kulawo, zorganizowaliśmy codzienny obowiązek meldowania się w lecznicy. Doktor wprawdzie zaproponował, żeby co drugi dzień zostawiać Feluta w lecznicy, ale dla niego jest to tak potworny stres, że wolę już codziennie jeździć.
Felutek natomiast jakby już uodparniał się na te codzienne wycieczki. Dziś pierwszy raz nie zasikał się w drodze, nie darł się cały czas, tylko robił sobie przerwy, a na stole w lecznicy był grzeczny jak aniołek. Poza tym z dnia na dzień widać znaczącą poprawę samopoczucia Feluta. Dziś w nocy, pierwszy raz od poprawki operacji, skorzystał z toalety i zrobił podręcznikową kupę oraz siku

Co mnie uradowało ogromnie, bo nie musiałam go myć i czyścić wszystkiego wokół niego. A powiem Wam w tajemnicy, sprzątanie rozbełtanej kupy nie jest moim ulubionym zajęciem.
Od poprawki operacji minęły już 2 tygodnie, zatem niebezpieczeństwo uszkodzenia rzepki i wyrwania śruby znacznie maleje, rośnie za to szansa, że Felutek jednak będzie miał sprawną łapkę. Tym bardziej, że uszkodzenie skóry faktycznie jest odwracalne i w dodatku bardzo ładnie zarasta ziarniną (cokolwiek to znaczy, ale tak mówią lekarze).
Wszyscy lekarze w lecznicy witają się z Felutem jak ze starym znajomym
Menel. Chyba też coraz lepiej. Ciągle podajemy tabletki tamujące kropelkowanie, przeciwzapalne i lactulozę. Gdy tylko zobaczę, że na wysokości brzuszka robi się balonik, dodaję do zestawu również nospę. I o ile na początku kropelkowanie było bardzo silne (z kota kapało, gdy go podnosiłam i od pasa był kompletnie mokry), trwało długo i nie chciało przejść bez ingerencji weta, o tyle teraz co kilka dni pojawia się skłonność do wilgoci w okolicy siusiaka, ale znika po podaniu nospy. Zresztą ostatnio wystarczy, że podam mu rozkurczowy jak tylko boczki delikatnie się zaokrąglają i do wilgoci w ogóle nie dochodzi. Menel również ma coraz lepsze samopoczucie. Widać po nim, że czuje się coraz lepiej. Próbuję go już wypuszczać po południu z pokoju. Szczypiorki drą się na niego, ale łapoczynów się nie stwierdza. Ponadto Menel ma bardzo pokojową naturę i wykazuje się niespotykanym luzem, bo wczoraj np. Burek się na niego darł, a menelowi nie przeszkadzało powolutku dojść do grubasa i powąchać jego pyszczek, czy ogon. Na wrzask reaguje tak, że spokojnie przysiada obok i czeka, aż grubasowi przejdzie

Jestem dobrej myśli, uważam, że jest duża szansa, żeby Szczypiorki zaakceptowały obecność Menela. A mnie znowu urosły nadzieje, że jednak Menel wyjdzie z tej choroby i będzie możliwa jego adopcja. Ale niczego nie przesądzam.
Femcia zaczęła odczuwać bój chorego ząbka. To oznacza, że najdalej w przyszłym tygodniu trzeba się umówić na zabieg. Na razie jeszcze ładnie je.
Burek i Femcia biegają cały czas z obróżką i dzwoneczkiem, ale z Zosią ten numer nie przejdzie, bo ona potwornie boi się dzwoneczka i gdy próbowałam jej założyć obróżkę, w histerii biegała po domu i wrzeszczała. Odpuściłam. Na efekty nie trzeba było długo czekać, trzy krety, kilka myszek. Zwłoki porzucane zawsze na tarasie. Dobrze, że lato się kończy, bo zabrakłoby mi miejsca na działce do chowania zwłok.
I tak sobie żyjemy, sielankowo i sielsko
