Jestem.Nic nie załatwiłam z dostawcami netu bo najzwyczajniej nie miałąm sił dzwonić i uzerać się. Wolne ino mogło w tym upale i duchocie. Maluszkom muszę kupić mały wiatrak.Taki do postawienia gdzieś na komodzie. Mamy duży stojący od Cioci Wiatrkakowej co jeszcze Żunio dostał ale on do pokoju jest za duży. Podwiewa maluszkom futerka, trzepie po ścianach, prawie drobnice unosi o kudłach nie wspomnę. Strasznie też głośno tam jest i boje się,że mogą nie usłyszeć jakby się coś zadziało. Poza tym boje się,że wywróci się i padnie centralnie na kojec czy gdzieś na malca. Ciasnota tam starszna.
Nie trzymamy teraz cięgiem dzieciów w kojcu bo z okna, nawet osłoniętego żar się leje prosto na jego środek. Znalazły sobie malce kryjówkę za wersalką, przy chłodnej ścianie. Leżą razem zbite w jedną masę. Plątanina brzuniów, łąpek i pysiałków.Nie wiem jak im nie jest gorąco. Zasmakowały w musacah RC i gerberkach. Te ostatnie bardzo zdrożały a na dokładkę ich nie ma .Janusz objeździł Otwock i okolice. Dostał na Ługach w Tesco aż po 3,7

(Chatte, tam podjedź dla swej nędzy po gerberki). Conva idzie jak bułaczka ciepła.Praktycznie dodajemy ją do wszystkiego. Niedwano dostaliśmy wiele, wiele opakowań od Cioci Agneski a dziś ostatnią paczkę zaczęłam. Fajnie tak sie sięga i sięga. Dzieciaki rosną, rosną i mają apetyt. Z czego się cieszę bardzo. Znaczy się nie wszytskie jedzą tak jakbym sobie życzyła . Banda czarnuszków nie ma smaka na wiele dań i nawet "honorowa" piątka jest trudna do wciśnięcia. Ale nie ma to tamto.
Jest godzina 9 a ja już ma dwa karmienia za sobą. Nie licząc dzikunków.
W sobote pozwoliłam dzieciskom wyjść z kojca po raz pierwszy i uszaleć się na maksa. Zaglądałam co i raz. Za którymś razem zastałam Milady rozwaloną na kołdrze i otoczoną wianuszkiem pociech. Spały w najlepsze. Nie chciałam ich niepokoić kręceniem się by fotkę cyknać. Potem Milady wyciągnęła się na parapecie zerkając za okno. Potem na podusi. Przychodzi , ociera sie o nogi, barankuje ale i boi się nas.Gwałtownych ruchów, chodzenia mało zgrabnego bo ciągle kopytkami o coś zahaczam. Tak jak pisałam ciasno strasznie wich pokoiku.
Los pilnuje nie tylko naszych czynów ale i słó. Sama na sobie sprawdziłam. Wczoraj byłam towarzysko z Agneską w lecznicy z kociskiem. Pyta wetka ile mam towaru futerkowego więc radośnie padła liczba. Błędnie zapodałam o jednego więcej licząc jeszcze Mikusia. Zostało mi to wynagrodzone. W łazience od rana siedzi kocio. Biało-bury kawaler z przepięknym łaciatym ogonkiem i okragłej buzi. Wyglądał zza koła odległego auta jak karmiłam dzikunki.
Ktoś ty ? zapytałam podchodząc.A to wpadło mi w ramiona z wrzaskiem
Czekałem, czekałem...Stałam z zadrą w sercu i lękiem. Boże , co ja mam zrobić. Zabrać? Zostawić? Dlaczego mam ponownie decydować. Niemal z ulgą wypuściłam z ramion kota co zobaczywszy dziki wyrwał mi się.
Uff, sam zdecydował tchórzliwie pomyślałam. Ale obserwuję kocia. Może czyjś? Może wychodzący? Ale mały ganiał w kierunkiu każdego człeka co szedł czarując tanecznym krokiem i witając się radośnie. Zignorowany smutniał a widząc kolejnego ludzia ponownie rozpoczynał czary. Podjął nawet próbę wepchnięcia się do odjeżdżającego auta i nieomal nie rozjechano go. Wyleciał na ulicę. Wrócił. Ponownie poleciał bo po drugiej stronie ktoś szedł.
Przybiega na kicianie i już trzyma się mojej nogi.
Dzwonię do Ani i pytam czy wie o kocie? Oczywiście wie! Kot już dwa tygodnie błąka się, próbuje dostać się do domów (jej też) włażąc przez parterowe okna. Prosi każdego o dach nad głową. Chudy nie jest. Bo dostaje jedzenie. Ale przepędzany jest z każdego miejsca a dziki go nie tolerują.
Przynies kontenerek proszę...Przyniosłą.
Januszowwi ozjamiłam,że w łazience siedzi nowy kot. Zerknął, przeklął...
Możesz go wynieść na kotłownię jeśli jest jakiś problem. Nie mogłam go tam zostawić.
Kto przyniósł niech wynosi...Miejsca nie ma. Łazienka została zajęta. Głupia jestem. Głupia jak cholera.