Dorzucę kilka słów o małej Kleo.
Kleo stanęła na naszej drodze w sobotę późnym popołudniem. Gdy wracaliśmy z mężem do domu, zaczepił nas Pan pracujący na parkingu z pytaniem, czy nie zainteresowalibyśmy się kotkiem, który błąka się od tygodnia po parkingu. Pokazał nam leżącą w trawie małą kuleczkę. Gdy podeszliśmy do niej, maleństwo niepewnie łypnęło oczkami i na chwiejnych nóżkach uciekło pod samochód. Polowanie na maluszka trwało 24 godziny, udało nam się ją zdybać dopiero w niedzielę około 18.00. Maluszek został zabrany do weterynarza, gdzie wzięty na ręce, rozmruczał się i tulił się do człowieka. Z tego miejsca serdeczne podziękowania dla dr Małgosi Piekut, która przyszła do kliniki już po swoim dyżurze i obejrzała fachowo maleństwo. Stwierdziliśmy, że maluch nie boi się człowieka i nie jest porzuconym dzikuskiem, jak się nam początkowo wydawało. Kleo została na noc w lecznicy na obserwacji, a od wczoraj urzęduję u nas - ma do dyspozycji swój kojec i oddzielny pokój. Pięknie korzysta z kuwetki, ma apetyt. Niestety jest potwornie zachudzona - to kosteczki obleczone skórką. Najchętniej by nie schodziła z kolan, wtula się mocno, zaczyna się bawić... choć jest jeszcze słabiutka. To przeuroczy kot, 100 % małego miziaka, który ma nie tylko urodę swojej imienniczki, ale też niezwykle przyjazny charakter. Jak jej się udało przeżyć cały tydzień na parkingu, nie mam pojęcia. W każdym razie jest bardzo dzielnym kotem, który czeka na wyjątkowy dom
