Od trzech lat nie mamy w domu kwiatów, oddaliśmy wszystkie. Ten jeden moja mama dostała niedawno, sprawdziłyśmy, jako nietrujący wylądował i tak poza zasięgiem kotów - w pokoju, który jest zamknięty, żebuy go Rysia nie demolowała. W ogóle o nim nie pomyslałam dając tam kicię - jakby go nie było. Ona dzień wcześniej wykopała z niego ziemię - dalej mnie ten kwiatek w ogóle nie martwił. Nawet nie skojarzyłam go z pierwszymi wymiotami, chociaż weterynarz pytał, czy jest wychodząca i mogła się czymś zatruć. Radośnie odpowiedziałam, że nie, że tylko mięso jadła, że na pewno nie.
Szkoda nawet mówić. To była śliczna, wesoła koteczka.
