Wybaczcie proszę, że wetnę się trochę w rozmowę, ale wolałabym nie zakładać nowego tematu...
Dwa tygodnie temu znalazłam kotkę podrzutkę. Ktoś wyrzucił prawdopodobnie karton kociaków pod dom sąsiada i tym sposobem do sąsiadów w okolicy trafiło po jednym trzymiesięcznym kociaku.
Moja kota (W której absolutnie się zakochałam, a dodam, ze od 10 lat marzył mi się kot

) miała sporo kleszczy, była wychudzona i co najgorsze... niesamowicie zapchlona!
Zanim w ogóle przyniosłam ją z domu do garażu, zaprowadziłam do weterynarza celem odpchlenia. Po zakropieniu pchły dostały chyba jakiegoś wścieku i zaczęły ją okropnie gryźć przez co sama się zdrapała i wygryzła do krwi. W końcu wyczesałam pchły i po prostu zabiłam ręcznie, rozgniatając i wszystko następnie dezynfekując.
Na grzbiecie zostały jednak pchle jaja (część udało mi się wyczesać, ale to naprawdę ok 20% całości...). Weterynarz spryskał jej grzbiet jakimś środkiem który miał je zniszczyć, jednak mimo, że niezdolne do rozwoju, to nadal tam są, mocno przyklejone. Nie pomogło kąpanie, czesanie....
Zastanawiam się czy może po prostu ściąć tę sierść, ale nie wiem czy może to mieć jakieś konsekwencje...
Proszę o pomoc, wygląda to co najmniej niesmacznie
