» Czw cze 26, 2014 4:15
żegnaj Maniuś, przepraszam
24 czerwca odszedł na zawsze nasz najlepszy przyjaciel, piękny, cudowny, dobry, waleczny, kochany Maniuś. Miał dopiero 6 lat i prawdopodobnie fip oraz bardzo już zniszczoną wątrobę. Wyrok usłyszeliśmy 11 czerwca.
K pojechał z kotem do weta a ja myślałam jak idiotka, że to tylko przeziębienie (kłopot z oddychaniem brałam za zapchany nos, lekko wtedy wystający brzuszek za wypchany żołądek - bo wtedy Maniek miał wręcz niewyobrażalny apetyt, jadł z 50% więcej niż zwykle, a widoczne już chudnięcie za to, że zgubił sierść na lato, zawsze sezonowo trochę chudł).
Lekarz powiedział że guz na wątrobie nie ma szans na operację i śmierć jest kwestią czasu nawet jeśli to nie fip.
Była konslutacja u innego weta, powrót do pierwszego, sterydy, nawadnianie. Po pierwszych zastrzykach pojawiła się poprawa aktywności. Wet spróbował także antybiotyków mówiąc że może zadziałają. Mieliśmy nadzieję, bo Maniek zaczął znowu kombinować troszkę, miał apetyt, chwilami można było go doprowadzić głaskaniem do radości.
Po kilku dniach było pewne, że antybiotyki nie działają. Sterydy dawały mu możliwość wdrapania się po schodkach na stół, pójścia do kuwety, powitania K w drzwiach gdy wracał do domu. Ja siedziałam z nim w domu i widziałam, że cały czas kiedy tylko nie musiał do kuwety albo do miski leżał na boku z półotwartymi oczami i smutno na mnie patrzył. Cały dzień zbierał siły by na dźwięk klucza w zamku pobiec do drzwi, później mocno słabł.
Sterydy co 3 dni z tego już po 2ch wieczorem widać było że jest znacznie gorzej.
Brzuszek rósł, nie zostało nic z pięknych mięśni - szkielecik i wychudzona twarz.
23 czerwca kolejne zastrzyki u weta. Mam niemal pewność, że tym razem nie pomogły. Mieliśmy ciężką noc - z trudem przekładał się z boku na bok, wzdychał, czasem cicho pomiaukiwał.
Jeszcze bardziej nasiliły się trudności z chodzeniem. Dalej wlókł się do kuwety ale tuż po wyjściu kładł się obok i czekał ileś minut by wrócić na stół (tylko tam chciał leżeć). Normalnie nie miał siły na przejście 6 metrów jednym ciągiem.
Kiedy próbował siedzieć przy miskach odjeżdżały mu przednie łapki i je poprawiał i odjeżdżały znowu i kładł się zrezygnowany zebrać siły na ponowne wstanie.
Brzuszek w tę jedną noc urósł bardzo mocno.
Apetyt właściwie spadł - niby chciał jeść ale koniec końców tylko poskubywał z ręki a czasem nawet odwracał głowę.
Wrócił ciężkawy oddech.
Podjęliśmy decyzję o uśpieniu. Wtedy w nocy, kiedy na chwilę zasnął jakby mocniej patrzyłam na niego życząc mu aby po prostu się nie obudził, czułam, że gdybym miała pod ręką zastrzyk, dałabym mu. Teraz już nie wiem.
Znamienne, że przez te dni między 11 a 24 czasem podpytywałam go jak jest i coś nieśmiało mówiłam o tym, żeby się nie martwił bo przecież za TM jest dobrze i może nawet się spotkamy kiedyś jeszcze - leczył mnie z tych durnych myśli odwróceniem się albo takim jego dźwiękiem "kkk", który słyszeliśmy rzadko ale tylko w kontekście że mamy spadać.
Nad ranem leżał koło kuwety i łóżka (bo przesunęliśmy ją żeby miał bliżej) i patrzył na nas smutno i z miłością i myśleliśmy o tym, że zbliża się czas. Poprosiłam go żeby nam znak, żebym wiedziała czy chce jeszcze walczyć czy nie. A on tak dziwnie ruszył jedną łapką jakby nam pomachał. K to widział i powiedział, że Maniuś tylko próbuje się przeciągnąć. I wtedy Maniuś miauknął tak specyficznie i powtórzył gest łapką. Oboje zerwaliśmy się z łóżka na podłogę, myśleliśmy że sam umiera.
To było około 6 rano.
Zostaliśmy w domu na cały dzień, obserwując, podtykając smakołyki (nie zjadł nawet masła). Wieczorem na chwilę przed zamknięciem kliniki K pojechał z nim na być może ostatnią wizytę. Ja nie pojechałam bo przekonałam siebie, że skoro głównie on jeździł na zastrzyki to oboje będziemy czymś dziwnym i może stresującym. Pożegnałam się z nim w domu.
Wiem na pewno, że K wyjeżdzając wierzył w cud powrotu z kotem. Maniek miał ostatnie badanie. Wet powiedział, że płyn zaczyna podchodzić pod płuca, serce i nawet codzienne nie wiadomo co w klinice da kotu maksymalnie tydzień. Powiedział, że z jego stanem 7/10 kotów już by się poddało dawno. Podobno powiedział patrząc w oczy, że gdyby to był jego kot, uśpiłby by (a K zawsze mówił że ma kumpelskie relacje z wetem).
Stało się.
A teraz poza tym, że i tak nie umiemy żyć bez Maniurki, mamy wyrzuty sumienia, że może ukradliśmy mu za wcześnie kilka dni, że się pośpieszyliśmy.
Bo ja wiem, że w jego oczach nie zgasła chęć życia ale ciało dotarło do granicy (nie wiem czy wiem, tak czułam). I myślałam, że lepiej krok przed granicą niż krok za nią. A teraz się boję, że to była zdrada, egoizm (że ja się bałam patrzeć na cierpienie). I straciłam nadzieję na cud - a może nie powinnam była jej tracić.
Dziękuję jeśli ktoś to przeczytał. Świadectwa jak cudowny był Maniek nie mam po prostu sił pisać, ta śmierć za bardzo weszła mi w głowę póki co.
Póki co jest świadectwo kogoś kto zabił kota być może za wcześnie, ukradł mu dni, decydując ze strachu przed agonią a nie gdy się zaczęła.
Przepraszam, Maniuś, kochanie.