Nie dają maleńkim Klary. Poza tym w naszej dziurze zwanej Otwockiem teg nie ma. Ale uważam ,że takie małe powinny dostać kocie , zwykłe mleko.
Wczoraj wróciłam późno. Dzieci spragnione głasków i wybiegania się.Wpadłam do domu, gary nastawiłam, kotom zapodałam co miałam dać, nawrzeszczałam by wiedziały żem wróciła i bajzel się mi nie podoba... Padłam wcześnie na podusie. Janusz zastał mnie leżącą prawie zemdloną

. Ale kapustkę nagotowałam by rosołek się po kocich udkach nie umarnował. Zupce pomidorowej mówmy już nie.
A dziś...Dziś ledwo się podniosłam. Migrena totalna. Totalnie totalna.Nie mogłam oczu otworzyć. Kocie łapki kicały mi po pęcherzu sprawdzając czy śpię. By uchronić się od wypływu niekontrolowanego przekręciłam zwłoki na plecy. Jojki i miauki głodowe rozbrzmiewały w poranku naznaczonym waleniem deszczu w okno. Nie mogłam oczu otworzyć nadal. Dopiero świadomość ,że MUSZĘ wcześnie nakarmić Majkę,do pionu mnie postawiła. Maja dziś jedzie na kastrację i musiła coś podjeść. Potem wsio zostanie zabrane by nie było chętek na przekąski.
Kciuki dla Majki poproszę. I dla eRek bo dziś odrobaczanie.
W chlapiącym na me lica deszczu polazłam do dzików. Jakże nie miałam na to ochoty. Tłumacząc sobie nieróbstwo złą pogodą. Dzikie koty wszak są mądre i siedzą gdzieś w budkach a nie na michę czekają. Ale moje są głupie i siedziały pod autami.Czekały.
Wróciłam. Ledwo ledwo nogI ciągnąc za sobę. Zamiast prysznica brać, szykować się na dzidzię piernika, wcierać krem i żel ...położyłam się. Pod kołderką było fajnie i cicho. Koty zaskoczone moim postępowaniem siedziały bez ruchu. Ale zegarek nieubłaganie pokazywał przesuwające się minuty i tyłek trza było podnieść. Tyłek umęczony i działaniem grawitacji obwisły.
Tak mi powiedziała Marzenka z wędkarskiego jakem sobie grzebała w ciuchach po 2 złote w poszukiwaniu atrakcji. Przyszła na ciuchland pogadać, uwagi powymieniać.... Raptem z radością obwieściła
No Asia tobie tak jak mi pośladki wiszą 
Od razu się mnie lżej zrobiło na duszy, że nie jestem jedyna obwisła. Jest jeszcze Marzenka z wędkarskiego.
Ranek źle zaczęty skumulował żale i zmęczenie. Ominęłam lustro wzrokiem , nadziałam na się falbankę dłuższą by niedoskonałości przykryć i poszłam kanapki sobie/kotom robić. No prawie poszłam bo najsajpierw nawrzeszczałam na futra co już noża i baltu pilnowały. Kazałm im na mnie spojrzeć i wyciągnąć wnioski.By im potem Wędkarka nie musiała gadać. Powrzeszczałam i na TZ-ta ,że znów zapomniał co ma do weta zabrać i jakiego kota. Namantyczyłam się ,że znów nie pamięta gdzie książeczki i kaftanik leżą.
Mentosowi też się dostało. Jego rytualne żebractwo nie wzbudziło we mnie uśmiechu. Bo Mentosik w porze kanapkowej stoi na blacie tanecznie nożynami przebierając i pogadując. Nawet jego wąsiska są nacapirzone zalotnie a oczka błyskają głodowo. Ociera się o mnie i pogaduje.
Passszzztecik wymłaś? Mniam miau luuubię paszteta. Miaumniam lubię masełko...Nie żałuj i grubo posmaruuujjj...wiem ,że nie lubisz tak maselniczo alem zliżem, zliżem do właściwej warstwy...Siem nie martw... Pasztetu ukroić powinnaś grubiej...grubiej miauczę przecie...gruuuubiej bo tobie nie starczy...O szynaczka....dwa plasterki daj, daaaj nawet trzy...ja dwa zjem, zjem...Ty dbaj o się... Pomidora wyjłaś? ja nie lubiem pomidora...możesz zabrać wszystkie ...Z plastrem paszteta zsadziłam Mentosa na podłogę. Obraził się na mnie ale nie na plastra.
Wyszłam do pracy. Jeszcze stojąc za drzwiami odczułam jaka ulga w domu zapanowała.Wreszvie wysiudałam się i można było odetchnąć.