
Moja najmilsza, kochana kicia

A jako, że natura próżni nie znosi, to jedna poszła, cztery przybyły. Wszystkie czarne z odrobinami białego.
Mieszkały na gołej ziemi, gdy przy ostatnich opadach ziemia zamieniła się w błotnistą kałużę, wlazły na pobliski krzak i na nim wciąż siedziały. Matki przy nich na pewno nie było przez 3 ostatnie dni. Kociaki były tak wygłodzone, że rzuciły się na podstawkę z żarciem i nawet nie zauważyły, kiedy przeniosłam je razem z michą do transportera. Tylko jeden pokazał, że jest strasznie dzikim kotem i trochę mnie pogryzł. Ale już u weta każdy dał się grzecznie wyjąć i obejrzeć.
