Weta zaliczyliśmy wieczorkiem wczorajszym. Dzieciaki przytyły ale paszczęki w nadżerach. Nie dziwota ,że słabiej jedzą a Rózia (ma najgorsze) nawet strzykawy ciągnąć nie chce.
Niestety, Ryś, dzielny Rysiula, rozchorował się .Tuż przed metą .Nie udało się dzieciakowi.

Już w lecznicy miał podwyższoną lekko temperaturę (38,8) i jedną plamkę na języku. Mnie niepokoiły jego oczy i mała ruchomość kota. Namawiałam na zmiane antybiotyku ale wet nie chciał. Radził poczekać. Nie zmuszę wszak do niczego a moje przeczucia/obserwacje, czy jak to zwał, nie są miarodajne. W nocy małemu jednak wywindowała się temperatura do 40 i sama mu linco i tolfę robiłam. Gadziny wiją się jak diabli. Drą mordę jak dwa diabły. Matka mnie zbeształą aż mi uszy zczerwieniały. Janusz, jak zwykle w takich okolicznościach bywa, był na nocce. Umęczony jest bardzo, Janusz nie Rysiek

, bo zamiast odpoczywać, podsypiać jeździ z kotami a potem leci na kilkanaście godzin na nocną zmianę.
Ranek obrobiony. Biegusiem obrobiony. Zmęczona już jestem.Dzieciska różnie zdrowotnie. Prowadzę zeszyt gdzie każde jest na osobnej kartce. Z rozpiską temperatur, leków, datami, wagami...Inaczej zgubiłabym się, wet też. Wpierw się sympatycznie ześmiano ze mnie bo każda czynność przy malcu musiała być zapisana zanim za nastepnego się weźmiemy. Tak jest w domu i tak było i w gabinecie. Ot, blondyńskie pomysła. Potem jednak doceniono ten pomysł.
Dałam malcom rankiem się wyszaleć na pokoju

Lepiej zjedzą, lepiej spać będą. Kojec jest wybawieniem dla nas i dla mamy. Dzięki Haniu.

A raz dziennie siedzimy z nimi i pozwalamy biegać, biegać, biegać... Tylko gnoje należy pilnować by w dziury nie wlazły. Widok lepszy niż kreskówki.
Mam wrażenie ,że one już wiedzą jak, który ma na imię. Jak mają humor to przychodza nieśmiało prosić o głaski. Jak nie mają to wyją na nas za tulenie i próby mizianek.Miałam im wstawić mały drapaczek ale zrezygnowałam. To byłby wypadowy punkt na meble. Nie potrzeba mi kota na regale czy szafie. Ale pudła, koszyczki, leżące drapaczki są już mocno zdezelowane. Pięć małych kotów z ostrymi zabkami i pazurkami potrafi zdefasonować każdą rzecz.
Mamunia jest żartą kobietką.Ale po niej tego nie widać. Zmiata wszystko. Jak widzi michę dla dzieci to rąbie mi prosto z mostu co myśli o zapodaniu tylko im. Kuwetkuje bez problemu. Jest piękna i warcząca. Ot taka uroda. I dobrze.
Wczoraj do Koterii pojechała młoda, ciężarna kocia. Podobno przybłąkała się na podwórko wielbiciela kotów. Jakiś czas temu. Pan ma ogrodzone podwoje, ma swoje dwa koty, ma serce dla zwierząt. Tak nam się wydawało. Tak się chwalił ,że karmi, że głaszcze... Pan wczoraj zapukał rano do karmicieki Anki i KAZAŁ kota zabierać bo inaczej go wywiezie. Jeśli Celestynów nie przyjmie to...zostawi w lesie. Uradziłyśmy kociczkę na cito do Koterii zawieźć i ...No właśnie co potem? Jeśli osowojona to co? Obie z Anką jesteśmy zawalone kotami. Jeśli deczko dzika to co? Nie wypuścimy jej w naszej okolicy bo wróci na podwórko. Jeśli daje się głaskać panu to ją capnie i już szans dla niej nie będzie. Z ręki wsadził małą w kontenerek. Wywiezie w diabły kota na poniewierkę.
Kociczka jest młoda.Ma około 7 m-cy. J.Musiała się przybłąkać jako dziecko. Czemu dziad wstrętny wtetdy nie dał znać

Bo kotka podobno już długo u niego jest. Tylko jak mu się odwidziło to dopiero larum podniósł.
Dziś znowu pies wielki kotłownie nawiedził. Pies mnie poznał

znaczy się przeczytał neon FRAJER na czole i postanowił towarzyszyć w podróży karmicielskiej. Z nosem przy torbie dyrdał machając radośnie ogonem. Gościło już to bydlę (duży jest) u nas . Dałam m puszkę i chrupki .No, jak frajer prawdziwy. Ale pies nie za gruby był. W eleganckiej czerwonej obroży bez oznaczeń. On zajął się jedzeniem a ja spierniczałam aż mi się spodnie rozwiewały a gary dzwoniły zaje... Nie potrzebne mnie psie
bodygary.