Kaśka znowu dała mi wykład na temat... żywienia kota. Maleństwo moje miaukało jak przyszłam i pierwsze co - dałam jeść. A Kaśka "ale ona tak płacze, ona za mało dostaje jeść, taką torebeczkę dziennie to za mało!" Więc mówię temu betonowi, że jest kalkulator i wyliczone 25 gram mięska na kilokota, że porcja ma 98 gram i jest ok. A ona: "ale matematyka matematyką ale kot jest każdy inny, wagowo ok ale ja widzę po kotach które u nas były! Wpie*alały i wpier*alały a wcale nie były grube! A poza tym, na opakowaniach łiskasów i innych kitiketów masz widełki wagowe ale to i tak więcej niż ty jej dajesz!" Ciapłam, ale mówię jej: "Tak, ale w łiskasie 90% to białko roślinne, a kot jest drapieżnikiem, więc woreczkiem mięsa się naje bardziej niż 2 miskami łiskasa".
A ona na to... "TEORETYCZNIE!" No cóż, powiedziałam jej, że to mój kotek i będę go karmić tak jak ja uważam i niech idzie ze swoimi mądrościami gdzie indziej. To się zapowietrzyła i strzeliła focha, mam nadzieję że już nigdy się do mnie nie odezwie, franca jedna












