Pada. Jak wyszłam do dzików to już kropiło. Teraz leje. Wyrobiłam się obejść z kateringiem . Jakoś mi wolno szło się dzisiaj. Za wolno. Ale nigdzie nie spieszyłam się.
Pięknie bzy przez dobę rozkwitły. I niezapominajki. Kwiaty nie doceniane. A w plamach rosnące są piękne. Okruszki nieba.
Pingwiny dziś były wszystkie.Uff... Choć cieszę się umiarkowanie. Poszkodowana kicia trzyma się z dala ode mnie. Boi się bardzo. Z dala patrzyłam jak dyga do jedzenia. Dałam więcej żarcia , rozłożone na dwóch tackach by mogła spokojnie mieć co jeść.
Jest wystrachana bo wystarczył mój ruch ręką zbierającą torby, by spłoszyła się. Ale nie musi mi głęboko w oczy zerkać tylko niech żyje. Nawet jej chodzenie ładnie szło. Ale jest opuchnięta.
A potem...
Ogarnęłam chatę , zległam z książką w rozbabranym wyrze i...usnęłam budząc się z nosem w kartkach. Na tej samej stronie. Ambitna lektura "Żon na pokaz".

powaliła mnie. Daleko mi do pokazówki i blichtr książkowych bogaczy usypia. Sfera nie jest znana mnie kociarze.
Poleguję. Ogłoszeń dawać nie muszę bo przyszły tzw długi weekend nie daje szans na domy. Zacznie się grillowanie, smażenie... Zacznie się gromadzenie ner i takich tam dobroci bo sklepy skupią się na kiełbasach i skrzydełkach.
Odnowiłam jednak stare, dopisałam słówko lub dwa i powymieniałam foty na aktualniejsze. Takie sobie przyszło-weekendowe usprawiedliwienie znalazłam do nic nie robienia.
Teraz patrzę na zegarek i zastanawiam się czy czas laby jest czasem zmarnowanym czy też należy mi się. Karolinka na mych kolanach jest jednak zadowolona z bezruchu nóg. Fajna dziewunia z niej się zrobiła. Prawie okrągła kulotka .Pracuje nad sobą mocno by doprowadzić siebie do efektu piłki.
Koty polegują uspane cichym szumem za oknem. Leniwy dzień.