Leje i lało ,w nocy szczególnie. Zwłoki swoje postawiłam do pionu o ciemnym i walącym deszczem poranku jednak do dzików nie poszłam. Nie miałam sił ruszać w dudniący deszcz, moknąć, przełazić przez płoty. Maja tony suchego nasypane. Wprost słąbo mi sie zrobiło na myśl o mokrzyźnie i szuraniu przez kałuże. Kotyw takie dni i tak prawie ni przychodzą bo nawet nie ma gdzie mich postawić.
Płoty i siatki , nieróne chodniczki, pełne wody dziury... są wtedy szczególnie mało fajne. I tak wygladam jak kobieta ubita i udrtapana.Jakby bezeceństwa wyczyniała. W różnych miejscach mam malownicze siniaki i zadrapania. A to się na rancie płota zawieszę, a to nożynka mi gdzieś tam utknie , a to zahaczyłam ramieniem o gałąź co mi z niebytu wyrosła, inna mało co mi oka nie wydłubała. A to płot przesunął się raptem i uderzył mnie w ciekawski nos co między szczeble pchałam, a to swoim prawie boskim pośladkiem

zahaczyłam o drapak w czasie sprzątania i mam go przyozdobiony siniakiem i strupem. Znaczy się pośladek nie drapak ma rany wojenne. Głupio sobie zrobione. Dobrze w niego pierdyknęłam chcąc kucnąć i wygarnąć śmieci spod wersalki. A w tym czasie drapak na mnie się rzucił. Jako zawodowa pierdoła sama siebie ubiłam wędką kocią ,którą machałam w kierunku Wojtka co niecne czyny wyprawiał. Mam obolały paluszek w stopce...też prawie boskiej...i odziany bucik mnie drażni. Jakby się tak obejrzeć tom cała w siniakach i drapkach.
A tu idą święta .Niby czas radości. Wyrosłam z mega porządków, mycia okien i chaty, glansowania garów i szkła. O nerach głównie myślę. Zbieramy zapas na święta. Pikusiowi należy zakupić zapas wątróbki. Mentosowi zapas saszetek i tacek. On porządnego jedzenia nie rusza. Fajny kot z niego sie robi.