Dziś Pikuś jedzie na zabieg. Trudno nie czuć w żołądku kamienia. Biedak tak zawsze się boi każdej jazdy.
Dodatkowo nigdzie wczoraj nie dostaliśmy wątróbki i kot nie miał co jeść. Znaczy się miał ale nie miał chęci zniżać się do plebsu co byle co pożerał. Szlag by trafił z tą wątrobą cholerną. Janusz objeździł z wywieszonym jęzorem okolice i nie okolice .Nie było. Zeżarł Otwock całe zapasy.
Prosiłam o odłożenie nerek i wątróbki dzień wcześniej. Kobietki zapomniały o tym drugim. A nerki zdrożały
Nie wiem jak ja do tej drugiej przecipię w pracy. Kciuki za pikunia poproszę.
Ranek zajęty był mocno podtykaniem smakołyków Pikusiowi i pilnowaniem by gadziny mu nie wyżarły tego czym się zainteresował. Ledwo do kotów dzikich się wyrobiłam. Galopada była wielka i dychając jakbym płuca wypluła wpadłam wreszcie do domu. Moje pędzikowanie zaowocowało gapiostwem. Jak na kiepskiej komedyjce wdrapując się na płot by z sarnim

wdziękiem go przeskoczyć dopiero zajarzyłam,że coś nie tak jest. Trzeba być blondynką by nie zauważyć,że brama kotłowniana była otwarta i mogłam godnie przejść przez nią chroniąc swe spodnie i pupę. Zrobiłam to ale jeszcze chwila i było by za późno. Ta wyfiokowana głowa o małym rozumku co jak w kieracie chodzi

nie widzi rzeczy oczywistych
Włosów pięknych takze nie wyrobiłam się oczywiści umyć po powrocie . A miałąm taki plan. Mam dziś z tego powodu na głowie super-hiper koafiurę o dużej ilości żelu. Sterczącą w każdą stronę malowniczo i sztywno. Sama czuję jak mi się włos prawie łamie. Nawet wiatr ich nie był w stanie złachać.
Musiałam się też rano i poprasować. Nie, nie zmarszczki. Wszak urokliwe blondynki zmarszczek nie mają.

Wzięłam się za żelazko ale zamarłam w pokoju przy desce. Pomijam fakt, że rozstawienie deski to sygnał dla gadów o uwalenie się na niej. To jeden z nielicznych sprzętów gdzie każdy leży obok siebie i nie awanturyje się.
Zaskoczył mnie jednak brak kontaktu. Tego ,który pasuje najlepiej. Dopiero za chwilkę umysł

mój umęczony przesłał obraz nocki wczorajszej i mnie co kontakt wyciepała zahaczając o niego.
Pominę kolejny fakt usilnego proszenia TZ by go wreszcie umocował jak należy. Bo nam krzesło elektryczne grozi jak nie zrobi zamocowań. Ale widać ma plan opieczenia swej połowicy lub futra.
W nocę wczorajszą, po obrobieniu korespondencji, postanowiłam wreszcie zlec na wyrku. Okazało się, że jedyne wolne miejsce było przy ścianie.Futra w pułkowej ilości i pozach z playboya polegiwały, TZ był w pracy. Pogasiłam sprzęty i po ciemaku starałam się przepełznąć pod drapakiem, dowlec pod kołderkę i ułożyć się jakoś nie ruszając śpiacych futer. I w trakcie tegoż wciskania się w wolną przestrzeń, zadowolona z kołderki co już zaczynała być na mnie ,robiąc wszystko szybko i bez boleśnie, trafiłam na kontakt. Tyle go widzieli. Koty też znikły bo rozwinęłam umiejętności językowe. Tylko potem Taminka przyszła utulić mnie w tym smutku .