A już się bałam ,że Neigh pobiła Zosika.
Sytuacja byłaby z tych raczej trudnych, bo obie panie bardzo lubię...
I trudno by mi było opowiedzieć się "po stronie".
Mnie ostatnio do furii doprowadziła pani w kiosku w markecie. Chciałam nabyć czasopismo, pani miała kolejkę zaś panu na jej początku, co to chciał (a jakże!) papierosy za sumę kilkunastu zł nie przechodziła przez terminal ZŁOTA karta. Zapewne na złotej owej karcie nie posiadał on złotych środków. Pani w końcu bystrze zrobiła taki "myk" ,że zablokowała tę kartę w terminalu. A kolejka stała ...10, 15 minut. Jako ,że kasa fiskalne sprzężona jest z tym terminalem a pani się bezradnie miotała za ladą- powiedziałam jej co się czyni w razie takiego zdarzenia. Mam sklep , to wiem.
Reakcja pani była gwałtowna - wrzask ,że ona wie lepiej co czynić, że z idiotkami (!) to ona sobie radzić potrafi (nie z kartami tylko z idiotkami...) zaś reakcja pana od pustej karty...
Pan chciał mnie bić. Bo co, ja mu zabronię papierosy na kartę (ZŁOTĄ) kupować???
W końcu pieprznęłam pismo na ladę, powiedziałam ,że pani bezczelna jest i poszłam.
Zakończyło się to moim telefonem do sieci kiosków i opowieścią na infolinii.
Pani zapytana o swoje dane rzecz jasna ich nie podała, ale widać doszli po dacie i godzinie, gdyż pani tam już nie widuję.
Może przesunęli ją na bardziej odpowiedzialne stanowisko...
A że spędzałam ostatnio sporo czasu u wetów to coś jeszcze opowiem.
Otóż : do weta wchodzi lekkim krokiem pani z dzieckiem.
Dziecko rozbiera, wychodzi, kupuje dziecku ciastka i colę, się rozsiada w poczekalni.
Wet cierpliwie czeka, bo oprócz pani w poczekalni tylko my z Lalem podłączeni do kroplówki.
W końcu pani z perlistym śmiechem "sadzi" następującą opowieść: dziś rano mąż wyjeżdżając z ich posesji BEEMKĄ (to ważne!) zahaczył ich psa. Konkretnie najechał TROCHĘ.
To było rano (a było około 19), ale psu NIC nie jest- była z nim na spacerze i jest ok.
No, trochę kuleje, dwa razy się przewrócił (perlisty śmiech, kolejne ciasteczko dla dziecka, które pracowicie rozkrusza ja na wetową podłogę...) i z pyska poszła mu krew (ha, ha, ha!!) .A. No i wymiotuje.
Nie chce też jeść, widać nie głodny.
Czy ona ma mu może COŚ podać jednak?
Bo jej zdaniem pies jest głupi przecież mąż tyle razy BEEMKĄ wyjeżdżał i psa NIGDY nie dotknął. To wina psa.
Więc coś mu podać może?
Wet słuchał i pobladł.
I jak nie wrzaśnie:" TEGO PSA MI TU ZARAZ!!!"
A pani na to ,że może jutro, bo ona musi jeszcze do koleżanki jechać i dziecko spać położyć i coś tam....
Wet zimno ,że do jutra to psa może już nie być.
Pani ,że wet przesadza. Dziecko kruszy.
Pani wzdycha teatralnie i dzwoni do męża.
Mąż nei chce psa wieźć- pies w BEEMCE nabrudzi jeszcze...
Wet ,że trzeba, pani ,że ona nie może, mąż ,że BEEMKA.
Tak z 15 minut.
W końcu mąż pani wsadził widać psa w BEEMKĘ i przywiózł.
Piękny owczarek niemiecki ledwo szedł.
Zaraz zdjęcia, usg....skończyłam kroplówkę i poszliśmy. Przed moim wyjściem słyszałam, że wet wyprosił kruszące dziecko z gabinetu, dalej kruszyło w poczekalni, gdzie już i tak było nakruszone...
Nazajutrz zapytałam o psa.
Pęknięta miednica, uszkodzona śledziona i rzepka w jednej łapie.
Był zabieg , śledzioną usunięto.
Rzepka do operacji, ale później. Bo się miednica musi zrosnąć...
Na koniec weterynarz westchnął i rzekł ,że najchętniej usunął by tej pani i jej mężowi mózgi .I wsadził tam BEEMKI.
Wiecie, to byli tacy NORMALNI ludzie.
Nie jakieś prymitywy, ani barbarzyńcy.
Mieli TAKI stosunek do psa.
BEEMKA jakby się uszkodziła byłaby w warsztacie zaraz. Pies kosztował max 2 tys (widać ,że porządny, papierzasty owczarek) , a BEEMKA- z 200tys.
Więc wiadomo CO się w życiu liczy....
Jestem nienormalna, a Wy?