6:00, dzwoni budzik. Otwieram oko i widzę stojącą nade mną Arię. Kiedy widzi, że na nią patrzę, włącza swój alarm (coś pośredniego pomiędzy skowytem a piskiem

) i zaczyna mnie lizać po twarzy. Oczywiście blokuje mi przy tym dostęp do telefonu - budzik wyje coraz głośniej, to pies też!
Irytujące - ale od razu wiadomo, że pies się lepiej czuje !
Idziemy na spacerek - założyłam Arii tylko obrożę, wychodząc z założenia, że bez smyczy łatwiej mi ją będzie przynieść z powrotem...A tymczasem psica wyrwała do przodu w kierunku jeziorka - i za nic nie chciała wracać, rzeczywiście musiałam ją wnieść na górę
Żeby nie było zbyt radośnie, zwymiotowała, ale podejrzewam, że to skutek podania antybiotyku, który tym razem musiała dostać podskórnie a nie dożylnie... Podobno jest piekący i nieprzyjemny

Ale poza tym, że bolało, psica włączyła tryb
drama queen, każdy zastrzyk musi być teraz okupiony zawodzeniem w rodzaju
coś ty mi zrobiła, czemu mnie tak męczysz, och, jak to strasznie boli! - wystarczy poszczypać w tyłek, zanim jeszcze wbiję igiełkę i już zaczyna...
W drodze z pracy kupiłam w ciucholandzie dziecięcą kamizelkę z kapturem, żeby zabezpieczyć psicę, zanim znów nabierze odporności. Nie pomyślałam o tym wcześniej, to teraz trzeba było improwizować
Wygląda to tak (normalnie pod spodem jest jeszcze operacyjny kubrak - przynajmniej na razie, bo choć ranki na brzuszku już się zagoiły, to trzeba jeszcze przez jakiś czas chronić szwy):
Jest nawet kaptur na wypadek, gdyby padało
Kamizela się spodobała, w ramach spacerku odwiedziłyśmy weta, gdzie Aria grzecznie dała sobie założyć nowy wenflon, po drodze był porządny sik, a co najważniejsze - wreszcie też porządna kupa!
Chojraczka nie chciała wcale wracać z podwórka, ale kiedy po powrocie zjadła porcję rosołku z kurczaczkiem, z widoczną przyjemnością zakopała się pod kocykiem...
