Dawno nas tu nie było

.
Klusia już przestała być Klusią, staje się
wyciągniętym podlotkiem z długimi nożynami. Je jak smok

(Anetko, jeszcze raz dziękuję za dostawę jedzonka dla żarłoka, ona zjada teraz jedną saszetkę Felixa na raz

, o mięsie nie wspomnę ile pałaszuje)

.
Niestety, widzę, że wirus ciągle ma się dobrze. Zdrowe oczko jest ok., ale ten oczodół wygląda nieładnie. Nie jest zaczerwieniony, ani spuchnięty, ale codziennie rano jest pełen śluzu, w połowie ciemnego i zaschniętego. Wygląda to nieładnie

. Myję to rano i wieczorem, starając się delikatnie poodrywać to zaschnięte. Nie jest to takie proste, bo mogę niechcący urazić ją w to delikatne miejsce oczodołu, więc muszę myć bardzo ostrożnie. Mam specjalny płyn do przemywania oczu, dostaliśmy go od CoolCaty, na szczęście to spora buteleczka, jeszcze trochę jest. Pewnie ten śluz to nic groźnego, w końcu pusty oczodół wyściełany jest śluzówką, która (na mój chłopski rozum) wydziela ten śluz i się przez to oczyszcza, ale ładnie to nie wygląda.
Świerzb nadal siedzi w uchu

, jedyne, co mnie pociesza to to, że drugie uszko jest w porządku, nic się nie przeniosło tfu, tfu.
No i poza tym mała cały czas "sieje" swoim wirusem po moich kotach. Teraz, dla odmiany, faszeruję Unidoxem Dyzia i Kimisię

. U każdego wygląda to tak samo - załzawione oko (na początek jedno) i kichanie

. Już wiem, że nie ma na co czekać, więc od razu zaczynam kurację. Na szczęście moje koty są zdrowe i mają dobrą odporność, więc szybko im przechodzi, tydzień antybiotuku i jest ok., dobre chociaż to

. O zjadliwości tego wirusa, który siedzi w Kajtusi świadczy to, że od kilku ładnych lat żaden tymczas nie zainfekował mojego kota - dopiero teraz to paskudztwo.
Wybierałam się w poniedziałek do dr Ewy, żeby zadecydować co dalej - czy znów podać małej ze trzy razy Zylexis czy też próbować pokonać to chorobę antybiotykiem. Niestety, sama się rozłożyłam i siedzę w domu, nigdzie się nie ruszam.
A mała niczym się nie przejmuje

. Biega, rozrabia, goni wujków, latają po mieszkaniu tupiąc jak konie

. Potem (najczęściej przytulona do Rudego, jest jej ulubionym koleżką) pada i zasypia. Jest tak wesołym i szczęśliwym maluchem, że oczu od niej nie można oderwać. Rozpieszczona, wymiziana, rozbawiona, z pełnym brzuszkiem - oby każdemu kociemu dziecku było tak dobrze ...
edit: no i reaguje na swoje imię tj. na Tusię

. Słysząć "Tusia, Tunia" pędzi jak gazela, bo wie, że będzie jakieś jedzonko, a to najlepsza zachęta

.