Od ponad tygodnia siedzimy nad morzem, a dokładnie od 27 lipca.
O ile pierwszy tydzień był super, na zmianę, jeden dzień lampa, drugi dzień pochmurny, ale ciepło, bez deszczu, o tyle od niedzieli masakra.
Lampa taka że niewyróbka, na plaży nie da się wytrzymać.
Normalnie nawet jak na urlop za gorąco, ale z drugiej strony, jak sobie pomyślę, że mieli byśmy być teraz w Łodzi i chodzić do pracy
Przestawiło nam się totalnie bo wstajemy o 6-tej

i przed 9-tą jesteśmy już na plaży, przed 13-tą do domu i dopiero o 16 znowu na plażę. Po 16-tej jest super temperatura
Na centralnej plaży tłumy, od rana podobno walki o miejsce jak najbliżej morza, grodzenie, rezerwacje, normalnie cyrk na kółkach, a kawałek dalej pusto, spokój, do najbliższego parawanu 100 merów, i tam właśnie sobie plażujemy.
Fyś oczywiście nic sobie z tych upałów nie robi, siedzi sobie zadowolona na kwaterze, spokój, chłodek, w miseczce co drugi dzień świeża rybka, normalnie sielanka...
Tak się skubana nauczyła, że nie załatwia się w pokoju, tzn raz w ciągu dnia tylko sika, wieczorkiem wychodzimy na spacer, załatwia co potrzeba a potem leżakowanie na krzesełku przed kwaterą, normalnie żyć nie umierać. Gorzej jak tego samego będzie oczekiwała po powrocie do Łodzi.
Fotek nie wrzucę bo nie mam kabelka
