O jaka śliczna Miłeczka do nas zajrzała.
Wracamy do stabilizacji. Tak w każdym razie bym chciała.
Już nawet postanowienie o tym, że nigdy więcej żadnego potffora w domu mieć nie chcę mi przeszło.
Zaczęło się od tego, że Leonkowi wymacałam guza. Czas oczekiwania na wynik przyprawił mnie o kilka siwych włosów.
Jak już się ucieszyłam, że guzek złośliwy nie jest to Burbon postanowił, że i on przyłoży się do mojej siwizny.
Przestał jeść i już. Przebadaliśmy chłopaka gruntownie. Zafundował sobie nawet gastroskopię, zaczął szykować się do pokazania swego wnętrza - świeci gołym brzuchem teraz. Na ogoleniu brzusia na szczęście się skończyło. Po kilku dniach w końcu jedzenie zaczęło smakować.
Jak zaczął się uśmiech na mej twarzy pojawiać, że Burbi zaczyna zaskakiwać to Kajtek uznał, że teraz czas na niego.
Kajtkowi na szczęście w miarę szybko przeszło.
Łapiemy oddech i będziemy się szykować do usunięcia guzka Leosiowi.
Wczoraj na dokładkę auto zechciało się wziąć i popsuć. Nie groźnie jednak, bo podobno jutro rano będzie do odbioru.
Skoro już tak smęcę to kolano coś mi dzisiaj odmawia posłuszeństwa.
Generalnie jednak mamy się dobrze i cieszymy się słoneczkiem, tzn. potffory bardzo się cieszą i wietrzą.