od piątku jestem już w domu - ale ostatnie dni byłam takim flaczkiem, że wymagałam pomocy we wszystkim dosłownie. No myślałam samodzielnie tylko

Od wczoraj jest już troszkę lepiej i siły nadciągają. Już czuję, że niebawem wyjazd co napawa mnie straszliwym lękiem (zwłaszcza jak widzę, że to już na prawdę tuż tuż - w sobotę mama nadciagnęła i prasowali z Maćkiem tonę moich ciuchów do Katowic). Ciągle mam wrażenie, że jeszcze mnóstwo rzeczy do przyszykowania a sama nie mam sił tego ogarnąć. Boję się jak diabli tego co będzie. Czas domowy spędzam obłożona futrami. Prawdopodobnie w tym tygodniu kociaści pojadą do SPA pozbyć się nadmiaru futra, które zostawiają wszędzie (zaniedbani są na maxa) i wykąpać. Cyryl dodatkowo na golenie. Opcja zrobienia ze wszystkich devonów nie przeszła w rodzinnym głosowaniu. Lolce za to upiekła się kąpiel w chlorhexydynie bo przeziębiła pęcherz (specjalnie pewnie

). Aaaa - wczoraj byłam z psami na spacerze - prawie pół godziny - to mega wyczyn dla kogoś, kto ostani miesiąc nie ruszał się z łóżka dalej niż do łazienki (ale było fajnie!!!)