zbliżał
i zbliżał nieubłaganie
i wiadomo było,
że trzeba będzie
osiągnąwszy graniczną liczbę 100 stron ...
założyć nowy wątek







link do poprzedniego wątku: viewtopic.php?f=1&t=60306
Ten post poniżej:
Dla tych, co nas znają - przypomnienie,
dla tych, co jeszcze nie - krótka pisiokot-story
dla tych, co nie mają czas/siły/ochoty czytać takich przydługich opowieści na końcu postu skrót

Postaram się być zwięzła w tej opowieści, bo obecnie pałęta się nam po domu siedem kotów, a tych, co tu pomieszkiwały było jeszcze więcej. Opowiadanie (czyt. przynudzanie) mogłoby być zatem długie, że ho, ho. Z litości nad ewentualnymi czytelnikami pominę wątek tymczasów.
Na początku był Pisio.
Pojawił się u mnie w sierpniu 1999 r. jako trzymiesięczne kocię płci damskiej

Któregoś pięknego niedzielnego wczesnego poranka wydzierał się mojemu koledze z daszku nad wejściem do klatki schodowej i nie chciał przestać. Kolega wychyliwszy się z okna (mieszka na pierwszym pietrze nad owym daszkiem) wydostał wyjca, obejrzał, pomiział, zamknął w łazience i poszedł zjeść śniadanie oraz pomyśleć. Gdy zastanawiał się, co z fantem zrobić, do łazienki, zwabiona miaukami, dobijała się już dwójka dzieci, żona w ciąży i pies.
Ciąg dalszy pominę (mimo, że miał swoje zakręty), bo miało być krótko. W sumie liczy się to, że Pisia trafiła do mnie.
Niebawem wyrosły jej jajka, została więc Pisiem.
Był najmądrzejszym, najdelikatniejszym, najbardziej wyjątkowym kotem pod słońcem. Do wspólnego życia wniósł metafizykę, nowych znajomych i uświadomił, że guzik wiem o życiu. Lata spędzone z nim to był jeden z najwspanialszych darów od losu. Dar, który zaowocował kolejnymi darami. Pięć lat spędziliśmy we dwoje, kolejne dwa już w trójkę z TŻ-em.



Pisia zabrała cukrzyca i jej powikłania po siedmiu latach wspólnego życia na początku kwietnia 2006 r. Nic nie wiedzieliśmy o kocich dolegliwościach, nie znaliśmy dobrych wetów ani miau.pl, poruszaliśmy się jak dzieci we mgle walcząc z jego chorobą


Do zobaczenia Kochany Kocie i mam nadzieję, że mi wybaczysz

Dom bez Piśka był nie do wytrzymania



17 kwietnia 2006 r. pojechaliśmy do schroniska. Coś nam już zaczęło świtać, że samotność to nie jest dla kota najlepsza opcja. Z Marmurowej wróciliśmy więc z dwoma kotami.
Wzięliśmy do domu Franka i Dyzia.
Spojrzeliśmy na Dyźka przez siatkę boksu, potem na siebie - i już wiedzieliśmy, że to nasz kot.
Od pani, która przyszła go nam "odłowić" z boksu dowiedzieliśmy się, że Dyzio ma ok. półtora roku, w schronisku spędził dziewięć miesięcy, a w ogóle to jest dzikusem, który raczej nigdy się do końca nie oswoi




Trochę trwało, zanim chłopaczyna odreagował swoje traumy, ale udało się.

Razem z Dyziem przyjechał Franuś - bystry, drobny burasek. Niestety, po trzech miesiącach umarł nam na FIP ['] i Dyzio został sam


Na szczęście Dyziaczek z miesiąca na miesiąc powoli "odtajał" i czuł się w domu coraz lepiej.


Zaczęliśmy przeglądać ogłoszenia. Nie chciałam jechać do schroniska po kolejnego kota, bałam się, że znowu trafi mi się śmiertelnie chory. Blisko rok odchodzenia Pisia i zaraz potem trzy miesiące prób ratowania Franusia, wylana w międzyczasie wanna łez z bezsilności i z żalu sprawiły, że nie miałam siły na kolejnego chorego. TŻ stwierdził, że ma już dosyć bycia grabarzem. Kot miał być potrzebujący - ale z domu, zdrowy. Tym sposobem pod koniec lipca 2006 r. trafiła do nas 3,5 letnia Kicia i 2,5 letni Rudzio. Ich pani znalazła się na życiowym zakręcie i zmuszona była szukać domu swoim podopiecznym.
Dyziek polubił ich od razu, potem pojawiały się kolejne koty, a oni trzymali się razem.




Rudy jest rozpieszczonym, namolnym męczykotem. Z wiekiem upodobał sobie katowanie nas przenikliwym, katującym uszy zawodzeniem o różnych porach dnia, i czasem nocy. Zdarza mu się to z powodu oczekiwania na jedzenie, z powodu zjedzenia śniadania/obiadu/kolacji, z powodu braku słońca, z powodu upału, z powodu braku wolnych kolan, na których można się uwalić, z powodu nieodpowiedniego jego zdaniem ułożenia kolan Dużych do jego drzemki oraz z powodu problemów egzystencjalnych typu: "w tym domu nikt mnie nie kocha, proszę się natychmiast zająć koteckiem". Potrafi zawodzić długo i wk... jąco, zwłaszcza o szóstej nad ranem prosto do mojego ucha i spylać błyskawicznie zanim dosięgnie go kapeć zaspanego Tż-a. Z tego tez powodu lżony jest przez TŻ-a nieustannie, a to najłagodniejszych obelg należy "ty ruda małpo w czerwonym". Do rzadkości nie należy grożenie Rudemu śmiercią


Kicia z kolei spędziła z nami pięć lat i umarła nam wrześniu 2011 r. po dwóch latach walki z pnn.

Ale wtedy jeszcze była z nami i tak sobie spokojnie żyliśmy z trójką kotów, ale ja już w tym czasie zaczęłam zaglądać do schroniska, ot tak sobie

Tam wypatrzyłam takie nieszczęście ukrywające się pod kołdrą:
Kajtek:

Pojechaliśmy po niego na początku stycznia 2007 r. Na początku wyglądał dość nieszczęśnie, co widać na powyższym zdjęciu. Od naszej kochanej doktor Ewy dostaliśmy ostry opeer, że bierzemy ze schronu kota - który wygląda jakby miał wszystkie choroby świata - do zdrowych zwierzaków. Trzymaliśmy go w boksie piwnicznym, tuż pod rurą c.o. opatulonego w polary i podgrzewanego lampa do czasu kiedy się okazało, że poza anemią, wyniszczeniem i katarem nic mu nie dolega, ufff. Tym sposobem Kajtuś trafił na salony






No i to już miał być koniec. Absolutny, całkowity koniec brania do domu kolejnych kotów. Zdroworozsądkowo, finansowo, mieszkaniowo i w ogóle - nie

Ale któregoś razu Femka wypatrzyła w schronisku Dropsa, założyła mu wątek i zaczęła nad nim zawodzić: jaki kochany, jaki biedny etc. Drops faktycznie okazał się super-kotem o niezrównanym charakterze. Niestety, jego niewyjściowy wygląd, wychudzenie oraz grzybica na karku skutecznie zniechęcały nielicznych chętnych. Biłam się i biłam z myślami, liczyłam,że może jednak ktoś go adoptuje. A tygodnie mijały ... Któregoś razu wychodząc z kociarni i patrząc na Dropsika, który jako jeden, jedyny kot stał za siatką i jeszcze patrzył na znikających za drzwiami wolontariuszy powiedziałam do niego: "o, nie, jak Ci tu k... nie dam szczeznąć w tym boksie".
I tak trafił do nas. Ważył wtedy 2,5 kg, miał ok. półtora roku, po sześciomiesięcznym pobycie w schronisku przez wiele tygodni płakał przez sen



Dropsio miał być tymczasem, he, he. Kiedy jednak przyszedł czas, że odżył, odpasł się i można było robić ogłoszenia zapytałam TŻ-a czy go ogłaszamy. TŻ spojrzał na mnie jakbym spadła z kosmosu: "Dropsa ?



Co tu dużo kryć, Dropsio jest naszą największą miłością, naszym nynusiem najmilszym. Kochamy bardzo wszystkie koty, no ale Dropsik






Zdaje się, że biorąc Dropsa przekroczyliśmy jakiś punkt krytyczny






W czerwcu 2007 roku wzięliśmy ze schroniska cudownego Olinka:

I on nie miał szczęścia


Wiosną 2008 r. przyjechała do nas niewidoma Kimisia ze schroniska w Orzechowcach pod Przemyślem. Schronisko w tamtych latach to była umieralnia dla zwierząt


Z Dropsem, etatowym dobrym wujkiem dla tymczasów



W czerwcu 2009 r. byłam w schronisku na dyżurze, razem z Madzią Radek. Rzuciło nam się w oczy rodzeństwo w klatce - trzy buraski i jedno biało-bure kocię. Jeden z burasków stał cały czas w kącie klatki, kiwał się otępiały, nic nie chciał jeść, a z pysia leciała mu ślina. Wyglądał jak strach na wróble, widać było, że w schronisku nie przetrzyma do następnego weekendu. Wzięłam pod pachę i do domu:
Oto Kacper


Chorował pół roku, jak nie katar, to caliciwirus, potem jakieś paskudztwo zaatakowało mu oko, dr Ewa ledwo je uratowała. Jak to wyleczyliśmy to zaczął mieć jakieś problemy z kręgosłupem - leczenie, masaże u zwierzęcego masażysty ... Masakra, co było z tym kotem.

Tu z wujkiem Dropsem, którego dogonił wielkością i prawie wagą

W końcu wyrosło sześciokilowe chłopię, w kwietniu skończy 5 lat. Jest wspaniały, miły, kochany, najiteligentniejszy, najbystrzejszy z naszych kotów, rozpracował nasze słabe strony i owinął wokół palca. Kochamy go jak wariaci




No i Truś:
Trafił do nas jako "łatwy tymczas"

Jak miednica się zrosła i koleżka wyszedł z klatki, to się okazało, że ma rozerwaną przeponę i w klatce piersiowej narządy brzuszne







Podobnie jak Kacper w kwietniu 2014 r. skończy 5 lat. Jest dorodnym, zdrowym kotem, zadowolonym z życia które prowadzi, o prostej konstrukcji psychicznej; zjeść, wyspać się, poganiać z kolegami, popolować na muchy i ćmy.
Rozumku mało, więcej poszło w urodę, ale dobre i to


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tym, którzy dali radę i tym, którzy nie byli w stanie przebrnąć przez tę przydługą opowieść kłaniają się mieszkańcy Pisiokotkowa

Dropsik:

Dyzio:

Kacper:

Kajtek:

Jedyna kobieta w męskim gronie - Kimisia


Rudzio:

Truś:

Opiekę medyczną nad naszymi rezydentami i tymczasami sprawuje niezastąpiona dr Ewa Pacałowska z lecznicy Sfora na Przybyszewskiego 12. Wyciąga ich z różnych zdrowotnych opresji, wspaniale dba i troszczy się medycznie

Drugą ciocią, której moje koty wiele zawdzięczają jest dr Ania Mrozek z lecznicy Seidla na Pojezierskiej. Obu ciociom pisiokoty przesyłają słodkie mrauuuuu
