Ech... no skłamałabym, gdybym napisała, że wszystko w porządku.
Fizycznie ma się nieźle, nie wylizuje dupki, je, pije, siu i kupa jest. Kupka niestety dzisiaj jeszcze była dość rzadka, ale już nie tak cuchnąca.
Psychicznie niestety bez zmian. Napady furii nadal ma... i nie byłoby bardzo dziwne, gdyby już jej tak zostało.
Dzisiaj dziecko wyjechało na ferie, więc postanowiłam ją przeprowadzić z łazienki do jego pokoju. Tydzień w małej łazience, bez światła dziennego to jednak nie są idealne warunki do odzyskiwania równowagi - czy to fizycznej, czy psychicznej.
Wyszła z łazienki sama, była całkiem spokojna, jednak nie dała do siebie podejść. Od razu włącza się agresja (pewnie ze względu na nieznany teren).
Jestem więc podwójnie podrapana i pogryziona, aż mi ręce spuchły. Poszłam hardcorowo - wsadziłam łapy do amolu. Wyżarł, co miał wyżreć, potem jest orzeźwiający chłodek, więc na ten moment nie bolą.
Nie wiem co dzisiaj będzie z zastrzykiem, bo na razie jest wściekła.
Siedzi na parapecie i drze się, jak tylko zbliżam się na mniej niż metr.
Najwyżej wezwę posiłki.
Albo skorzystam z porad Alienor.
Czas... znowu powtarzam - wszystko czas. I spokój.
Chociaż niewykluczone, że Lunka pozostanie furiatką, tylko trzeba będzie wiedzieć, jak z nią postępować, żeby zachować zdrowie i życie.

Jest i taka możliwość.
Na dzień dzisiejszy totalnie nie nadaje się do adopcji.

Chyba, że trafiłby się dom kociarza, pasjonata, doświadczony, któremu nie straszne będą nagłe wybuchy paniki.
Będzie dobrze - bo niby jak miało by być?
