sieroTOSIniec Ingi.mm - mam dość

O wszystkich stworzeniach poza kotami

Moderator: Moderatorzy

Post » Czw gru 19, 2013 20:56 sieroTOSIniec Ingi.mm - mam dość

SIEROTOSINIEC to nazwa na cześć TOSI - mojej psiej miłości, którą lekarz zamiast uratować - zabił.
Dziś, gdy zakładam ten wątek, mija 8 miesięcy od Jej śmierci.
Umarła 19 czerwca 2013 r o 9.08. Odchodząc zabrała tak wiele, że nie sposób to opisać.
Nie umiem pogodzić się z okrucieństwem losu, który zabrał mi największą psią miłość.
Tosia - Moja Miłość po kres życia i jeszcze dalej
Pies... moja Córeczka

SIEROTOSINIEC to zbiór informacji i zdjęć związanych z moimi podopiecznymi.
Dziś tj. 8 września 2013 r. pod opieką są:
- Birma - sunia niemalże doskonała - szuka domu na zawsze
https://www.facebook.com/events/405359976230722/
- Mimi - wycofana sunia z dysplazją - szuka domu na zawsze
https://www.facebook.com/events/158613071010354/
- Fido - terapeutyczny pudelek w trzeciej młodości, dwukrotnie wrócił do mnie, aktywnie wyrażając w nowych domach swoją dezaprobatę na temat nowych okoliczności, pozostanie u mnie dożywotnio
- Merci - trikolorka w kwiecie wieku, wróciła już raz z nowego domu, nie lubi dzieci, nadmiernego ruchu, zbyt wielu osób w jednym pomieszczeniu, szuka domu, który zapewni jej spokój i leczenie (jelita)
- Dzidek - biały orient długowłosy w wielu ok. 6 lat, bardzo płochliwy, szukał spokojnego domu, który zapewni mu opiekę pod każdym względem
Dzidulek umarł 27.03.2014 na skutek zastoju nerek - nie doczekał własnego domu, ale był kochany u nas. Mam nadzieję, że czuł się u nas dobrze i bezpiecznie.
Trudno przeboleć taką stratę, a juz tym bardziej niespodziewaną i bezsensowną
- Vito - moja kocia miłość - mając dwa miesiące oddalił się za Tęczowy Most, jednak po 10 minutach wrócił. Powinien mieć I grupę inwalidzką ze względu na dziurę w przegrodzie międzykomorowej, a co za tym idzie ma skopaną wątrobę i nerki, neurologicznie jest nieco upośledzony, ale jest mój!
- 30 listopada 13 r. do sieroTOSIńca dołączyła Pika, na pobyt płatny 23 stycznia 2014 została przeze mnie adoptowana, żeby zakończyć jej poniewierkę.
- 25 kwietnia 14 r. przyjechał na pobyt czasowy Jamie (Dżemik), biało-liliowy kot orientalny przerażony i wycofany. Zaniedbany w stopniu lekkim, wydaje się, że jest za mały jak na 10 miesięcy. Zobaczymy czy będę w stanie mu pomóc.
- 18 lipca 14 r. dołączyła Dżemikowa siostra. Jest w niezłym stanie. Charakterna.

Ilu pomogłam zwierzętom? Sama nie wiem, ale wymienię kilka: Amber, Awa, Birma, Dzidek, Fido, Gacek, Kofi, Lucek, Maciejka, Maleńczuk, Mimi, Merci, Misia, Mela, Smoli, Tinka, Tula, Tupek, Fuga, Kaja - tylko te były na moim bezpośrednim utrzymaniu, bez pomocy fundacji.
Vito, który wreszcie jest moim kotem, po odebraniu go z poprzedniego domu kosztował mnie przez jeden rok walki o jego życie 17 tysięcy MOICH złotych.
Na ich utrzymanie zarabiam bazarkami i własnymi wytworami. Darowizn było niewiele, bo nie biorę pieniędzy za darmo. Można ode mnie coś kupić za cenę jaką się chce, ale nie za darmo. Sama pracuję na walkę o te zwierzęta.
Poza wymienionymi wyżej, które były lub są pod moją bezpośrednia opieką, znalazłam domy dla kilkunastu zwierzaków z forów i poza forami.
Nie wiem ile wizyt pa odbyłam, bo nie liczyłam. Nie wiem ile benzyny (własnej - nie rozliczanej) wyjeździłam wożąc psy po Warszawie lub poza.
Ile pieniędzy przekazałam na zwierzaki - nie liczę.
Ale jestem szczęśliwa, że potrafię dawać, a nie tylko brać.

28/12/13 - 116,65 - zakupy w hurtowni zoologicznej
Ostatnio edytowano Śro paź 22, 2014 18:19 przez inga.mm, łącznie edytowano 13 razy

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:02 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

TOSIA i MELA

Moje uczucie dla ratlerków jest trochę przypadkowe. W lutym 2010 wyciągnęłam z Palucha pannę 13-15 lat. Wyeksploatowaną rozmnażaniem, chorą, słabą i w ogóle do niczego, ale dla mnie przepiękną. Drobina ważyła raptem niecałe 2 kg. Miałam ją trzy miesiące, gdy trzeba było ja dośpić, bo po ropomaciczu, które przeżyła, przyplątało się przeziębienie. Nie byłam w stanie jej wyciągnąć z chorób. Słabła i umierała mi w oczach.
Była spokojna, ale nie w przypadku, gdy konkurencja zbliżyła się do michy. Wtedy warczała ostrzegawczo. Rzeczywiście nie przytulała się, ale była cala obolała. Miałam ją raptem trzy miesiące, ale kochałam ją prawdziwie i ona to wiedziała.
Umarła 16 czerwca. To była bardzo trudna decyzja, ale nie mogłam patrzeć jak gaśnie bezsilnie.
Taka była moja Panna Mela.

Po tym dostałam jakiegoś amoku. Szukałam w necie ratlerki. Znalazłam trzy ogłoszenia: jedno - znaleziony w Gdańsku chłopiec, drugie - w Przemyślu dziewczynka prawie taka sama jak Mela i trzecie porzucona przez spadkobierczynię Tośka, która nazywała się wtedy Curuś. Zupełnie inny typ niż Melunia, ale była nieszczęśliwa i zdecydowałam się spróbować. Była u mnie od czerwca 2010 roku. O jej przeszłości było wiadomo tyle, że razem z drugą ratlerką staruszką została oddana do schronu w Żyrardowie przez spadkobierczynię.
Obie psinki znalazły się w klatce zewnętrznej na 30-stopniowym mrozie.
Nie wiem kto je wypatrzył, ale wyciągnął i przekazał do hotelu w Tłuszczu. Gosia w hotelu miała duże psy. Takie kurdupelki w ogóle nie pasowały do klimatu.
Gosia przywiozła psinę ubraną w kamizelkę. Zupełnie niepodobną do Panny Meli. Znaczy psinę niepodobną, a nie kamizelkę. Miałam wątpliwość czy to będzie TEN piesek, ale przecież nie miała domu!
Została na dożywocie. I to był jeden z najlepszych wyborów w ostatnich latach.
Tośka była kokietką, przytulastą i cichą, chyba, ze ktoś dzwonił do drzwi lub wchodził do domu. Była trochę charakterna i uparciuch, ale słodziutka. Nie umiała się bawić, ale miętosić się mogła do upadłego. Była nowotworowa, miała inne schorzenia, kosztowało majątek jej diagnozowanie i leczenie, ale nie oddałabym jej za nic. Ważyła 4,5 kg i można powiedzieć, że nie była szczupłą laską. Po sterylizacji przybyło jej nieco. Ale jak śpiewała!! Cudownie. Wystarczyło, że zadzwonił mój telefon i już był koncert.
Tośka kochała mnie nieprzytomnie z wzajemnością.
Mimo, że była pieskiem szczęśliwym, nadal zdarzało się jej płakać przez sen. Coraz rzadziej, ale jednak.
Tośka była pieskiem bardzo chorym.
Miała nowotwór listwy mlecznej. Prawą usunięto jej jeszcze w czasie pobytu w hotelu, na drugiej pojawiały się już guzki.
Miała nadziąślaka na prawym zawiasie żuchwy.
Miała czerniaka na powiece prawego oka.
I miała kosmos w okolicach zatok. Komórki jednonabłonkowe i płaskonabłonkowe, pałeczki ropy błękitnej, gronkowiec spp. Tośka dusiła się z powodu zawalonych zatok.
Brak rzepek kolanowych, paradontozę, fatalny zgryz powodujący, że usta się jej nie domykały. Tarczyca też do bani, aczkolwiek udało się ją ustabilizować. Brzunio był właściwie łysy. Nie znam przyczyny tego, że jej brzunio nie miał włosków, a te, które pojawiały się, wypadały szybciej niż wyrosły.
Przez ponad 8 miesięcy walczyłam z nużycą. Nawet dr Dembele rozkładał ręce, chociaż nadzwyczaj ucieszył się oglądając pod mikroskopem duży żywy okaz nużeńca wyhodowanego przez dorosłego pieska.
Tosińska spała pod kołdrą. Było jej wiecznie zimno. Nie wiem czy to przez tarczycę, czy taka jej uroda, czy przejścia w schronie. Potrafiła pięknie na siebie naciągać koc albo kołdrę.
Codziennie fundowała mi poranny wrestling. Rzucała się na mnie jak, nie przesadzając, Hulk Hogan, z tą różnica, że Hogan ma dobić przeciwnika, a tu przeciwnik miał całować tosiną szyję.
Niesamowita. Nie ma słów, by wyrazić jej niesamowitość.

Zabił ją lekarz.
Odeszła 19 czerwca 2013 r. o 9.08 zabierając tak wiele, że nie jestem w stanie tego opisać.
Obrazek Obrazek
Obrazek
Obrazek
Ostatnio edytowano Nie sty 05, 2014 21:36 przez inga.mm, łącznie edytowano 4 razy

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:04 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

VITO

Gdyby Vito potrafił mówić pewnie opowiedziałby o swoim pierwszym życiu tak:

Cześć, opowiem Wam historyjkę o moim pierwszym życiu.
Moje pierwsze życie zaczęło się 8 maja 2009 roku w "hodowli" kotów orientalnych Pani I.
Mamą jest kociczka Baby, tatą... no właśnie! Kto jest tatą?
W tej "hodowli" jest ok. 60 kotów. Nie jest to jakiś rekord, jeśli ma się warunki, aczkolwiek taką ilość kotów raczej trudno nazwać hodowlą.
Wtedy nie nazywałem się Vito, tylko byłem jednym z wielu kotów jakie rodziły się w tym stadzie i umierały.
Mieszkanie ok. 80m2
Smród i brud. Koszmar.
Zostałem oddany na dt do jakiejś kobiety w Śródmieściu, ponieważ Baby - moja mama nie miała pokarmu, a kocica u tamtej kobiety, tez zresztą z "hodowli" Pani I. miała dwie małe dziewczynki o jeden czy dwa dni młodsze ode mnie.
Tam było trochę lepiej, bo było nas mniej: Fandango - moja zastępcza mama, Usia i Ulinka, które wtedy, tak samo jak i ja były jednymi z wielu bezimiennych kociątek liczących na przeżycie.
Chociaż było nas mniej to warunki i tak były koszmarne.
Pani A., jej trójka dzieci, brudno, igły walające się po podłodze to przecież nie jest normalny dom.

Tego dnia czyli 7. lipca 2009 roku był potworny upał. Owa Pani A. wyszła z domu zostawiając całą naszą kocią rodzinkę na 11 godzin w zamkniętym, niewietrzonym mieszkaniu. Wszystkie okna zamknęła!
Na szczęście, po tych 11 godzinach przyszła córka Pani A. - Marysia.
Dziecko nieco ociężałe, ale wtedy wykazało się polotem. Gdy zobaczyła, że jestem nieprzytomny, zadzwoniła do Pani I, która kazała jej lecieć do najbliższej lecznicy czyli na Koszykową. Lekarz, który miał mnie uratować, rzucił mnie na stół i nie zajmował się więcej. Pewnie wyszedł z założenia, że jeśli jestem silny, to przeżyję sam, jeśli słaby, to niech umiera, nie będzie kłopotów.
Pani I. dojechała taksówką. Zobaczyła mnie leżącego jak jakieś nieszczęście i zażądała konkretnych działań. Najpierw lekarz nie chciał z nią w ogóle rozmawiać, a potem z tych konkretnych działań, zaaplikował adrenalinę dosercowo, chociaż przecież jeszcze żyłem! Najpierw nie trafił i zapadło się płuco, potem trafił, ale działanie było i bezskuteczne i bezsensowne, bo przecież żyjącemu stworzeniu nie strzela się adrenaliny do sercowo.
Ten tzw. wet nie mógł mi założyć wenflonu, bo żyły były pozapadane.
Na szczęście Pani I. zabrała mnie i przyjechała na Bełską.
Słyszałem, jak Pani I. opowiadała Pani doktor i tej miłej Pani, która mnie zaczęła głaskać i mówić do mnie.
Powiedziała mi, że jestem piękny i że mnie kocha! Jak mogła mnie kochać, skoro wcześniej mnie nie znała?
Nie wiedziałem, ale byłem już tak zmęczony, że nie miałem siły walczyć dłużej o przeżycie.
Stałem się jednym z wielu bezimiennych kotków, które w tej hodowli umierają zanim jeszcze tak na prawdę zaczęły żyć.
I umarłem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Ostatnio edytowano Pon gru 23, 2013 14:53 przez inga.mm, łącznie edytowano 3 razy

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:06 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

Zakochałam się w kocie, który właściwie nie żył.
Zabrałam bezwładne ciałko i przytulałam.
Niestety, po położeniu na stole kotek przestał oddychać.
Nacierałam go, chuchałam, robiłam sztuczne oddychanie, mówiłam do niego, jak bardzo go kocham, całowałam łapeczki.
Wetka położyła już na nim krzyżyk, ale ja nadal wierzyłam, że on będzie żył.
Kazałam jej robić reanimację, niezależnie od kosztów, a przecież ja go nawet nie znałam!
Nie mam pojęcia co władowała wetka w to umęczone ciałko. Jednak nic to nie pomogło. Pokręciła głową i nic nie powiedziała.
Siadła przy kompie, żeby zrobić wpis, a ja nadal go tuliłam, całowałam, rozcierałam, dmuchałam w nosek i obiecałam, że go zabiorę do siebie.
I nagle - westchnienie!!! Płyciutkie, ale jednak!!!
Wetka rzuciła wszystko i zaczęła szukać żyły.
Wkłuła się dopiero w pachwinową.
Potem poszło lepiej. Tylko okazało się, że już nie jestem potrzebna, bo to kot Pani I.
Tak zaczęło się drugie życie Vita, który nadal jeszcze wcale nie nazywał się Vitem.

Czekałam na krześle w gabinecie na efekty różnych zabiegów. Pani I trochę opamiętała się i zaczęła ze mną rozmawiać i opowiadać w miarę składnie.
Generalnie ta kobieta jest sama w sobie chaosem, więc jej składne opowiadanie też było nieco chaotyczne, ale przynajmniej bardziej zrozumiałe niż na początku.
Tak czy siak okazało się, że w koszyku ma jeszcze dwie malutkie kociczki, z czego jedna - balijka, ma zadzierzgniętą łapeczkę od brudnej igły, która leżała na dywanie.
W ogóle jakiś koszmar.
Po kolejnej chyba godzinie, okazało się, że Vito musi być dogrzewany, mimo, że to był środek upalnego lata. Chodziło o utrzymanie w miarę stałej temperatury.
Poza tym trzeba było podawać kroplówki regularnie co parę godzin i jakieś specyfiki przez wenflon.
Jak każda zakochana istota, byłam gotowa na poświęcenia i tym sposobem Vito wylądował u mnie, a wraz z nim owa zadzierzgnięta kociczka, którą nazwałam Usią.
Usia własnym ciałkiem grzała Vita tam gdzie poduszka elektryczna nie dogrzewała

Druga kociczka była zdrowa, przynajmniej tak wydawało się, więc Pani I. ją zabrała.
W następnych dniach Vito jeździł między moim domem a domem Pani I. Był u niej gdy byłam w pracy.
Trzeciego dnia Vito wyszedł samodzielnie z kojca. Przewracał się, kręcił w kółko epileptycznie, ale próbował chodzić. Nie widział. Oczy nie reagowały na światło.
Ale kochałam go straszliwie.
Od tego momentu Pani I. już nie była taka chętna, żeby mi go oddawać, ale z drugiej strony nie miała czasu przy innych kotach w tak ogromnej ilości, zajmować się nim.
W końcu zostało ustalone, że oddaje mi go na dt, ale będzie pokrywała koszty utrzymania i leczenia.

Usia
Obrazek

Obrazek

Ulinka
Obrazek

Obrazek
Ostatnio edytowano Pon gru 23, 2013 14:55 przez inga.mm, łącznie edytowano 3 razy

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:09 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

Wydawałoby się, że nie powinno być już problemu, bo dla mnie umowa ustna jest wiążąca.
Tymczasem jak się okazało, Pani I. nie ma pieniędzy, żeby pokryć koszty leczenia.
Wprawdzie Vito coraz lepiej funkcjonował i wzrok zaczął powracać, ale cały czas kroplówki i inne szuwaksy, które, nawet po zniżce, kosztowały majątek.
Zaproponowałam więc podpisanie umowy przekazania kota.
W pierwszym momencie wyglądało, ze wszystko będzie pięknie. Nawet ustaliłyśmy jak to będzie brzmiało, a tu nagle - nie!.
Jednak tylko opieka.
W tym czasie Vito "chodził" ze mną do pracy. W torbie sportowej miał legowisko, brałam wszystko jak dla niemowlaka i jechałam do pracy.
Szef prosił tylko, żeby nie nasiusiał mu w pokoju na wykładzinę, a ochrona traciła wzrok, gdy wchodziłam albo była szalenie zajęta.
Tak dotrwaliśmy do wyjazdu do Kretowin na początku sierpnia.
W międzyczasie Usinka, którą Pani I. zabrała ode mnie, umarła. Na moich rękach umarła, bo gdy trzeba było wołać o pomoc, to okazało się, że jeśli Usia przeżyje, to może nawet dostanę ją?
Nie przeżyła. Została przekarmiona (karmiła ją na siłę ze strzykawki gęstymi gerberkami drobiowymi) i malutkiej stanęły jelita. Umierała na moich rękach w potwornych męczarniach.

Ulinka też miała swój odjazd. Jeździłam w nocy do weta. Nosiłam na rękach. Obiecałam, że jeśli przeżyje, to zostanie u mnie. Niestety - nie została. Pani I. nie chciała nawet słyszeć o tym.
Drugiego wieczoru po przyjeździe do Kretowin Pani I. Zadzwoniła, że Ulinka nie żyje. Nie wiem dlaczego? Może dlatego, ze nie dotrzymałam danego jej słowa?

Pobyt w Kretowinach to jeżdżenie do wetów w Morągu i Olsztynie, ale nie było źle. Maluszkiem zaopiekował sie Lucek.
Bawił się z nim, lizał, uczył kuwetowania.
Ponieważ Vito nie miał apetytu, więc karmiłam go łyżeczką jak dziecko: Vito - am. I Vito otwierał buziaka. Czasem sam coś zjadał.
W Tesco w Olsztynie znalazłam małą tackę, z której zrobiłam kuwetkę. Najpierw wykładałam tylko ręczniczki papierowe, potem zaczęłam dosypywać żwirku.
Merci, wstrętna małpa, nie chciała go przytulać, a malutki bardzo chciał się u niej usynowić.
Merci to przytulaśna kocica, ale kompletnie pozbawiona uczuć macierzyńskich. Goniła małego z sykiem.
Vito spał wtulony we mnie, cudowne uczucie. Z nieznanej, wtedy przyczyny, w połowie września Vito przestał pozwalać się przytulać.
Vito świetnie czuł się w samochodzie.
Wróciliśmy do Warszawy no i znowu zaczęła się szarpanina z właścicielką.
Dopiero gdy zobowiązałam się do dania Vitowi bdt spasowała.
Oczywiście przez dwa lata pobytu Vita u mnie, cały czas czuwa, bo chce go rozmnażać.
Na szczęście mam wetkę po swojej stronie i tłumaczymy jej, że taki wysiłek może Vita zabić.
Rzecz w tym, że któregoś razu, siedząc, za przeproszeniem, na wychodku, obserwowałam Vita, który siedział przede mną.
Jego prawy bok nienaturalnie i nierytmicznie wzdymał się, niezależnie od oddechów.
Oczywista sprawa - bieg do wetki, usg i pierwsza diagnoza: nienaturalnie powiększona wątroba.

Zapisałam się do dr Garncarz na echo, ale i tak wetka Ania po wielu próbach wreszcie wysłuchała anomalię w pracy serca. Niewielką, ale jednak.
Na echu pokazała się DZIURA!!! Dziura w przegrodzie międzykomorowej.
Prawdopodobnie po tym nieszczęsnym wkłuciu adrenaliny.
No i od tego momentu zaczęła się bonanza na całego.
Na bieganie po lekarzach, koszty diagnostyki, karmy weterynaryjne, lekarstwa i Bóg wie co jeszcze przez te dwa lata wydałam naście tysięcy.
Ostatnie echo wykazało, że dziura powiększa się.
Vito coraz częściej dusi się. Dr Niziołek jest złej myśli. Rokuje jakieś pół roku.
Ale będę walczyć. Kocham tego łobuza nieprzytomnie.
Niestety Pani I. nadal ma wizję pomnożenia kociego przychówku korzystając z jajec Vita.
Kastracja nie jest możliwa.
W sumie cały czas obawiam się, że zabierze mi Vita. To byłby jego koniec.
Dopiero po dwóch latach 29.10.11 r. Pani I. oświadczyła w obecności wetki, że przecież Vito jest mój.
Była to odpowiedź na pytanie o finansowanie jego leczenia i utrzymania, które przekroczyło już 20 tysięcy.
Tak więc Vito jest mój, choć umowy nie mam

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

56,00 - 10.05 - płatności 19 i 23.04, 10.05
35,00 - 13.05 - diagnostyka stomatologiczna Veticus
71,00 - 14.05 - diagnostyka stomatologiczna SGGW
75,00 - 18.05 - leczenie stanu zapalnego górnych dróg oddechowych
349,00 - 03.06 - leczenie stanu zapalnego górnych dróg oddechowych i innych atrakcji

----------
586,00

50,00 - 02.06 - zasilenie skarbonki Vita przez Bogusię R.

----------
536,00
Ostatnio edytowano Śro cze 04, 2014 8:16 przez inga.mm, łącznie edytowano 5 razy

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:11 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

DZIDEK - umarł nagle 27 marca 2014 r. z powodu niewydolności nerek

Najbliższym przyjacielem Vita jest Dzidek.
Biały orient długowłosy jedyny w Polsce, z oczami różnokolorowymi.
Zabrałam go z tej samej "hodowli" co Vito, pod pretekstem rekonwalescencji po kastracji.
Dzidek, tam zwany Frostem, 3-letni kocur, ważył 2,1 kg, gdy go zabierałam.
Miał potworny koci katar. Nie umiał jeść z miski. Problem polegał na tym, że tam, wśród stada samców był kotem beta, a może nawet gamma czy delta.
Żywił się tym co wypadło z miski. Do samej miski dopchać się nie umiał.
Jest u mnie od listopada 2009 roku i nadal wracają jak atawizmy, problemy z jedzeniem z miski.
Jest kosmicznie płochliwy, kociego kataru wyleczyć nie mogę.
W takim stanie wzięłam Dzidka. Wiecznie zmarzniętego, zaropiałego.
Ale po półtora roku waży prawie 4 kilo.
Gdy przyjechał do mnie, bał się chodzić. Sierść, zamiast być biała, była żółta, no i wiotczał ze strachu, gdy się go dotykało. Gdy brało się go w pól, wyglądał jak martwy. Po prostu wisiał bezwładnie. Miał permanentną biegunkę. Ze strachu siusiał tam gdzie stał.
Teraz już nie jest tak źle, bo potrafi stawiać się przy obcinaniu pazurków, ale początek był straszliwie smutny.
Wyleczenie biegunki to mały pikuś w porównaniu z katarem. Nie wiem już jakich specyfików używałam, u ilu lekarzy konsultowałam się. Oczka nadal ropieją, nos jest brudny.
W marcu miał taki atak wirusów, że byłby stracił oko. Rozwinęło się w ciągu dwóch dni.
Leczenie jelit, kataru, a przede wszystkim wyciszenie psychiczne to gigantyczna praca.
W tej stabilizacji psychicznej bardzo pomogła przyjaźń z Vitem. Vito był najpierw pieszczochem do wylizywania i opieki, potem już bratem.
Dzidek ma strasznie cieniutki głosik. Czasem nazywam go Farinellim.

Dzidek przejął po Lucku opiekę nad Vitem. ale to dopiero po kilku tygodniach.
Od półtora roku są praktycznie nierozłączni.
Śpią razem, bawią się, biją i gryzą, ganiają jak szaleni, chociaż Vito nie powinien biegać, no ale jak wytłumaczyć kotu, że ma być spokojny i stateczny.
Wzruszająca jest ta ich przyjaźń. Są cudownie związani ze sobą, jednak szukam najlepszego domu dla Dzidka.
Ostatnio edytowano Sob kwi 26, 2014 20:10 przez inga.mm, łącznie edytowano 1 raz

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:13 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

LUCEK - już w swoim domu

Lucek to kot wyciągnięty z Palucha.
Piękny, w typie orientalnym, aczkolwiek zupełnie nierasowy.
Trafił do mnie we wrześniu 2008 roku z przepukliną pępkową wyłażącą mu do kolan, biegunką, sierścią mętną, jakby tarzał się w pyle.
Po wyjściu z transportera pobiegł do łazienki. Sądziłam, że szuka kuwety, ale nie! Okazało się, że Lucek wskoczył do wanny!!! Do wanny była napuszczona woda.
Każdy normalny kot wyskoczyłby z wrzaskiem, ale nie Lucek. Lucek otrząsnął się i usiadł na brzegu wanny.
Bardzo szybko okazało się, że chłopak prawdopodobnie mieszkał wcześniej w łazience. Został wyrzucony i wylądował w schronie. Nie wiedział jak to jest mieszkać normalnie w całym mieszkaniu. Serce mi pękało, gdy Lucek ciągle wracał do łazienki i kładł się spać w wannie. Przyczyną tego łazienkowego chowu najprawdopodobniej była skłonność Lucka do obsikiwania wszystkiego tam, gdzie akurat stał. Konsultowałam się z wetką. Przyczyny mogły być dwie. Pierwsza to naturalna skłonność kocurów do znaczenia terenu, a druga to wypadająca przepuklina powodująca ból i puszczanie zwieraczy.
Pierwsze co trzeba było zrobić to operacja przepukliny. Biedak chudy był straszliwie i nie chciał jeść.
Przy okazji naprawiania przepukliny został wykastrowany.
Uczenie Lucka, że istnieje łatwo dostępny świat poza łazienką to było duże wyzwanie. Powolutku Luluś zaczynał ufać, że nic mu się nie stanie poza łazienką, ale każda sytuacja, która go przerastała, kończyła się schronieniem w wannie.
Na początku, choć nie od razu, skumał się z Merci.
Nie jest to kotek, który chciałby się przytulać, ale jeśli to robi, to robi na całego.
Daje główkę, szyjkę, grzbiecik, brzuchalka. Potrafi obłapiać rękę, żeby tylko nie przestawać.
Mruczy cichutko. Luluś w ogóle jest cichutki. Ma głos cichutki i raczej wysoki.
Po wyprostowaniu mu psychy, miał wrócić do swojego domu, ale dom, który mi go dał na wychowanie, już nie był zainteresowany kotem.
Przypominają się mi różne zdarzenia z życia Lucka.
Lucek został Luckiem później. Na początku nazywał się Lucyferkiem, Lucjuszem Szalonym, nawet Dzikim Ryjem.
Jego szalone eskapady po mieszkaniu kosztowały mnie nieco potłuczonych i poniszczonych siuśkami rzeczy.
Lucjuszek miał objawy ADHD i to jakie!
Potrafił w rozpędzie wbiegać na ścianę, odbijać się od niej, skakać na przeciwną ścianę jak kotolot.
Poza tym Lucek ma dysplazję. Powoduje to u niego iksowatość tylnych nóg.
Myślę, że nie jest to dla niego jakaś wielka uciążliwość, bo dysplazja nie jest wielka, ale często nastawia się o masowania półdupków, więc chyba czuje jakiś dyskomfort.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Ostatnio edytowano Czw gru 26, 2013 11:45 przez inga.mm, łącznie edytowano 3 razy

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:19 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

MERCI

Merci, złotooka trikolorka pozostawiona u mnie na majówkę 2008, została u mnie na stałe. Młodzieniec, który ją zostawił, już nie zgłosił się po nią.
Merci, była chuda jak ołówek z nieustającą rują. Chodziła na głowie z ogonem zadartym do góry, miała sranko, sierściła się niemożliwie.
Ponieważ wiedziałam, że jest z Palucha, więc pojechałam tam, żeby ją wysterylizowali.
Nie wiem, który lekarz robił zabieg, w każdym razie Merci dostała potwornej gorączki, nie była w stanie ustać na nóżkach. Zawiozłam ją znowu i trafiłam na lekarza, z którym wielokrotnie rozmawiałam i ma dobrą opinię.
Podjął się powtórnego otwarcia kociczki. Okazało się, że była źle zeszyta, wdał o się jakiś ropień, generalnie schrzaniony zabieg. Oczyścił Merci, zeszył jeszcze raz i tym razem ładnie się wygoiło.
Przy okazji dowiedziałam się, że Merci i dwa inne koty ktoś zostawił w kontenerze na lotnisku. Podobno kontenerek spowodował stan podwyższonej gotowości u ochrony lotniska.
Merci miała chętną na adopcję, jednak problemy jelitowe, jej wstrętny zwyczaj siusiania i kupania do wanny, który jest odstręczający, spowodowały, że pani zrezygnowała.
Była przez 2 tygodnie w innym domu, ale oddano ją, bo mieszkanie i załatwianie się w szafie ubraniowej przerosło możliwości tolerancji państwa.
Merci jest przytulaśna. Cudownie mruczy. Lubi mizianka, ale jest złośliwą małpą.
Podbiega do kotów czy psów i wali je łapami.

Sądzę, że Merci w znacznym stopniu przyczyniła się do tego, że Lucek zaczął oglądać świat, a nie tylko łazienkę.
Przy niej Lulek zaczął włazić w różne kąty, a najbardziej ulubionym miejscem jest moja szafa. I Merci i Lucek uwielbiali w niej mieszkać.
Narzeczeństwo-małżeństwo. Nierozdzielni. Do czasu pojawienia się Vita.
I wtedy narzeczeństwo-małżeństwo rozpadło się.
Lucek uczył małego wszystkiego, siusiania i kupania do kuwety, jedzenia z miseczki, chociaż Vito zupełnie nie miał apetytu, bawienia się piłeczką.
Ponieważ pojawił się Dzidek, Vito uczucia przeniósł na Dzidzia. Lucek zaczął unikać Vita.
Potem Lucek skumał się z Dzidkiem. Dzidek coraz częściej kładł się koło Lucka i spali razem.
Lucek nadal lubił urzędować w łazience, ale tylko po to, żeby napić się, bo pije prosto z kranu nad wanną albo żeby załatwić potrzeby. Czasem uwalił się na pudle z brudami i wylegiwał się na miękkościach.

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:22 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

MISIA - już w swoim domu

Misia - kociczka, którą wzięłam w lutym 2008 na tymczas z weterynarii, bo przez pół roku siedziała w klatce i nikt się nią nie interesował.
Misia, która wtedy nazywała się Kasia, została przyniesiona do weterynarii latem. Jakaś kobieta zobaczyła chude ciałko wypełzające z piwnicy, skóra i kości.
Biedula była zagłodzona. Prawdopodobnie wyrzucona na wakacje, nie umiała zdobyć sobie jedzenia. Była wycieńczona. Leczenie sfinansowała fundacja.
Ponieważ nikt nie był zainteresowany adopcją, wzięłam ją na tymczas. Nawet była kilka dni u starszych państwa, ale oddali ją, bo nie mieli siły sprzątać jej włosów. Rzeczywiście Misia gubi potworne ilości włosów, ale cały czas ma ich mnóstwo, więc nie jest to chorobliwe.
Misia jest indywidualistką. Czasem przychodzi przytulać się, ale nie za często. Nie czuje się dobrze w grupie zwierzaków.
Generalnie jest kotem bardzo poważnym. Nie za bardzo bawi się. Ma naturę myślicielki i melancholiczki.
Tak jak Merci czasem podbiega do któregoś kota i złośliwie wali łapą.
Nie pozwala żadnemu kotu podejść do siebie. Syczy i ucieka. Lubi czesanie.

Od stycznia 2012r. Misia ma swój własny dom, gdzie jest księżniczką uwielbianą przez 4 osoby domowników oraz pojawiających się znajomych. Gaduła z niej straszna się zrobiła. Pozwala się czesać bez problemu. Ma ponad 100 m2 do swojej dyspozycji.

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:26 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

FIDO

Od lipca 2008 mieszka ze mną Fido - dupelek.
Cudowny, terapeutyczny, cichutki i kochający.
Zobaczyłam go w schronisku, gdy pierwszy raz Merci była sterylizowana.
Po śmierci Aksona w domu było beznadziejnie pusto. Chciałam znaleźć przeciwieństwo Aksona: sunię, malutką jasnowłosą lub rudą, której nie trzeba będzie strzyc.
Zobaczyłam w kenelu na sianie wciśnięte nieszczęście, które miało taką pustkę w oczach, że łzy same cisnęły się.
Mimo kwarantanny, ubłagałam zgodę na spacerek. Cudowny! Wspaniały pies! Byłam już jego.
Jeździłam codziennie, żeby choć parę minut z nim pobyć.
Przedostatni dzień kwarantanny to była niedziela. Rana po kastracji ładnie goiła się, choć wcześniej była nieco zaogniona, to jednak moje marudzenia spowodowały zaopiekowanie się dupelkiem. Wybłagałam zgodę na zabranie go. Bałam się, że ktoś może w poniedziałek mnie ubiec. Pudelek, za zgodą zarządzającego schroniskiem jest u mnie na dożywociu.
Przyjechaliśmy do domu i pierwsze co zrobił Fido po wejściu do domu, to zwalenie wielkiego kuposzczaka na balkonie.
Fido jest pieskiem wymagającym kochania, ale nie sposób go nie kochać.
Kochają go nawet psy, które podobno są agresywne.
Jest absolutnie cudowny i terapeutyczny.
Ze schronu wzięłam go z zastrzałem, z którym walczyłam ze trzy tygodnie, aż wreszcie wystrzelił z niego kawałek kłoska perzu.
Było podejrzenie, że jest sercowy co potwierdziło się.
Poza tym od tych trzech lat walczymy z grzybicą uszu. Niestety, zniszczyła mu słuch.
Poza tym Fido kuleje. Ma naderwane więzadło poboczne prawej nóżki, prawie nie ma rzepek.
Fido chodził bez smyczy już trzeciego dnia.
Teraz trochę rozbrykał się, ale i tak jest kochany.
Fido jest pieskiem terapeutycznym, jak już napisałam. Jego niesamowity spokój i łagodność pozwala wyciszyć emocje sponiewieranym psom i kotom.
Niestety, jedna tymczasowiczka przejawia w stosunku do Fida agresję z zazdrości. Jest to Birma.
Już dwukrotnie go sponiewierała. W maju zerwała mu więzadło krzyżowe.
Fido dwukrotnie wracał z adopcji.
Raz sam zwiał i usiłował przeprawić się przez Wisłę, drugi raz zdemolował drzwi wejściowe.
Piszczał podobno przejmująco.
galeria zdjęć Fida:
https://skydrive.live.com/?cid=9421e...07553D4B33!217

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:43 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

KAJA - pierwsza samodzielna tymczasowiczka w pełnym tego słowa znaczeniu

W kwietniu 98 roku przybłąkała się na nasze osiedle roczna sunia. Wyglądała jak dalmatynka zmiksowana z arlekinką.
Wychodziłam do pracy, a ona leżała na trawniku między drzewami.
Nikomu nie pozwoliła podejść do siebie. Mnie obwąchała, ale nie dała sie pogłaskać.
Odchodząc powiedziałam jej, że jeśli będzie tu, gdy wrócę z pracy, to ją zabiorę.
Wracając nie zobaczyłam psicy czekającej na trawniku. Spokojnie zawinęłam za róg budynku i zastopowało mnie.
Psica czekała! Pod wejściem do bloku! Na mój widok wstała i powitała mnie potężnymi machnięciami ogona.
Słowo się rzekło - pies w domu.
Pomaszerowałam do wetów na Wołoską. Okazało się, że jest głucha. Jak ona słyszała tę moja obietnicę???
Nie była głucha bo głucha, tylko miała uszy przeżarte grzybem. Psica oceniona na ok. rok życia już była szczeniona! Koszmar.
Uszy zostały wstępnie przeczyszczone. Smród z tych uszu był taki, że cofało się z żołądka do gardła. Ale można było ja wykąpać omijając głowę.
Kurczę, była tak brudna, że po kąpieli wyglądała jakby miała na sobie białą piżamkę w ciapki, a od szyi w górę była szara.
Weci leczyli ją za pół ceny czyli za leki.
Kierowniczki sklepu spożywczego zasilały mnie w resztki mięcha. Sąsiedzi też.
Kaja, chociaż głucha, to bardzo była mądra.
Kiedyś żegnaliśmy kolegę wyjeżdżającego na stałe do Holandii.
Poszłam do Lolka. Oczywiście z Kajunią. Ubzdryngoliłam się na różowo. Nie wiem czy trafiłabym do domu, gdyby nie Kaja.
Zaprowadziła mnie na przystanek tramwajowy, wsadziła, a właściwie chyba wciągnęła, do wagonu, wysadziła na właściwym przystanku, doprowadziła pod mieszkanie i mam wrażenie, że może nawet drzwi otworzyła kluczami, bo nie pamiętam tego momentu. Znajomi mówili, że wyglądałam jak Łazuka idący z wajchą po torach tramwajowych w filmie "Nie lubię poniedziałku".
Była cudownym pieskiem, tylko nieco za dużym do kawalerki.
Nigdzie nie mieściła się, chociaż bardzo chciała się skurczyć do rozmiarów ratlerka.
Szukałam jej domu. I udało się! własny dom z ogrodem, wetem za płotem i jamniurką nieco starszawą.
Przesłuchałam gościa jakby to była adopcja dziecka, ale wydał mi się pozytywną jednostką.
Na dodatek znajoma, która ten dom znalazła, dawała głowę, że będzie dobrze.
Kaja wskoczyła do bagażnika, ale tak na mnie popatrzyła, że powinnam zapaść się pod ziemię ze wstydu.
Stałam na parkingu i ryczałam i na dodatek machałam jej, chociaż przecież nie mogła mnie już zobaczyć.
To było 17 maja 1998 roku.
Ostatnio edytowano Pon cze 02, 2014 19:40 przez inga.mm, łącznie edytowano 1 raz

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:44 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

AKSON

Bez Kai dom był beznadziejnie pusty.
Szukałam jakiegoś małego pieska do kawalerki.
Wtedy nie miałam przekonania do wzięcia pieska ze schronu. Pojawiło się ogłoszenie o miocie sky'ów. Ale jeden wet mi odradził. Powiedział, że są głupie i złośliwe. Jednak jakiś miesiąc później sam do mnie zadzwonił, żebym wzięła. Nikt nie chciał sky'ów. Niesamowite.
W domu pojawił się Akson.
Przecudnej urody, czarny, długi, wściekle włochaty, z gigantycznym zapasem miłości.
Aksona wzięłam z prawdziwej hodowli w listopadzie 98 roku. Miał wtedy 6 miesięcy i mierzył sobie tylko 90 cm, licząc od "szlacheckiego" czubka na ciemieniu do końca ogona. Hodowczyni zapewniła mnie, że wiele nie urośnie, bo 6-miesięczny piesek to już prawie dorosły piesek. Był najstarszy wśród rodzeństwa.

Nigdy nie miałam tak młodego pieseczka, więc pełna optymizmu zabrałam psiuna.
Za pieska nic nie zapłaciłam, jeszcze wyprawkę dostałam.
Akson był wspaniały. Np. sam prowadził się na smyczy. Łapał w buziaka i dumny truchtał obok mnie.
Kochał mnie bezgranicznie. Miał taki fanklub, że niejeden artysta mógłby mu pozazdrościć.
No i rósł. Dorósł do długości 139 cm. A więc rzeczywiście wiele nie urósł. Tylko niecałe 50 cm.
Trochę męczące było odpowiadanie na ciągłe zaczepki "jej, jaki fajny! Jaka to rasa?"
Mój TZ kiedyś odpowiedział "jamnik tasmański". Pani się zdziwiła, że nie słyszała o takiej rasie.
TZ wyjaśnił jej, że to jedyny na świecie okaz.
Potem okazało się, że Pani mieszka w tym samym ośrodku, co my i została uświadomiona, że TZ zrobił z niej balona.
Co za bzdura z tą głupotą i złośliwością! miałam przecudownego, kochanego i kochającego pieseczka. Poznałam innego skya, przy którym wykończyłabym się nerwowo, bo cały czas ujadał. Na początku sądziłam, że Akson jest niemową, taki był cichutki. Potem szczekał tylko przy drzwiach i na niektóre psy. Miał trzy antypatie i wtedy kompletnie głupiał. Tamten drugi szczekał od rana do wieczora.
Akson miał sporo rozrywkowych pomysłów.

A potem okazało się, że ma raka...
Rak śledziony, wątroby, prawdopodobnie przerzuty na płuca i mózg.
Podjęłam decyzję, która leży mi jak kamień na wątrobie.
Akson urodził się 17 maja 1998 roku, w dzień odjazdu Kai.
Umarł 11 lipca 2008 roku w urodziny mojego syna.

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:45 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

GUCIO

Mój TZ marudził, że w domu powinien być kot.
Marudził, marudził i wymarudził.
W maju 2004 roku pojechaliśmy na Paluch i zaczęliśmy wybierać koty.
I wtedy zostaliśmy my wybrani.
Kot grubokot owinął się najpierw wokół szyi TZta, potem wokół mojej. Pomiział nas i już mieliśmy kota.
Nazwaliśmy go Gucio - Gumiszon.
Gucio zachwycił nas w domu, że taki grzeczny i gdy drapie łapkami nie niszczy, bo pazurków nie wystawia.
Ha, Ha, Ha! On został tych pazurków pozbawiony! Miał wszystkie pazurki przednich łapek usunięte.
Nieludzkie, ale jakie wygodne dla poprzednich właścicieli! Dla nas było wstrząsające, gdy wetka pokazała blizny po paznokciach.

Gumiś jeździł na ramieniu. O wejściu do kontenera lub zakrytej kuwety można było zapomnieć. Nagle okazywało się, że mamy w domu pumę o 10 nogach i iluś szczękach uzębionych.
Robił wspaniałe masaże.
Gumiszon miał kilka wad.
Potrafił znienacka ugryźć i to tak zupełnie serio, do krwi.
Jeśli wystawała noga spod kołdry, można było założyć się, że padnie ofiarą guciowego ataku.
Wskakiwało 5 kilo rozpędzonej kociej masy na ofiarę leżącą w łóżku, pogrążoną w śnie. Na ogół było to bolesne.
Aksonka prał po buzi jak kangur. Kiedyś próbował ugryźć Aksona, ale włosy zaplątały się mu w zęby. Mieliśmy sporo uciechy patrząc jak sobie je wydłubuje.
Gucio siusiając początkowo przykucał, a potem coraz bardziej prostował nóżki i obsikiwał ścianę.
Nie wiedzieliśmy co się z nim dzieje. I właściwie dowiedzieliśmy się, gdy było już za późno.
Okazało się, że Gucio miał, najprawdopodobniej, przewlekły stan zapalny nerek lub pęcherza, który zrakowaciał.
Odszedł razem z Aksonem 11 lipca 2008 roku.

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:53 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

Były jeszcze inne tymczasy.
Tula, której smycz mój tz wypuścił i której nie odżałuję do końca życia.
Awunia - cudowny piesek, który dużo przeżył, a teraz ma swój własny dom
Smolik - super szczawik, wcześniej zabawka dla dzieci - też już w domu.
Był Kofi, znaleziony na ulicy - prawdopodobnie ukradziony i porzucony, był Amber - wyżeł z Wilgi, był bezimienny piesek, którego musiałam oddać na Paluch i nie wiadomo co się stało, bo pod jego numerem był inny pies. Inny piesek w typie onka. Rodzio-labek, który okazało się, że nawiał. Ileś kotów. Jeż. Mini seter. Były jeszcze inne pieseczki, ale teraz nie pamiętam.
I teraz, przed chwilą miałam zgłoszenie o rudym piesku porzuconym w sobotę pod Czerwińskiem.
Owczarek niemiecki Guinness, który teraz mieszka na Bródnie i nazywa się Orion.
Na tymczasie od sierpnia 2011 z przeznaczeniem do adopcji była Maciejka z Maciejowic, szczeniak znaleziony na szosie. Od lutego 2012 ma swój dom.
Od października 2011 przebywa u mnie piękna onkowata Birma-cudowna onkowata - pocięta, poparzona papierosami. Bardzo problematyczny pies z punktu widzenia moich wychowanków.
Od końca października 2011 z tego samego hotelu, z którego przekazano mi Tośkę, mam na tymczasie Mimi - mikro sunia z lasu.
Dziewczynka jest w głębokiej depresji upośledzającej jej codzienne funkcjonowanie. Nie nadaje się na razie do adopcji, chyba, że byłby to mądry dom, znający się na psychice psów skrzywdzonych.
No i teraz Pika w typie pinczerka. Mój dom jest 9 lub 10 miejscem jej pobytu.

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 19, 2013 21:54 Re: sieroTOSIniec Ingi.mm

JAMIE - JUMPIE
Dżemik-Dżampik

25 kwietnia dołączył 10 miesięczny kot OLH biało-liliowy.
Przerażony, wycofany, mający problemy neurologiczne, zdecydowanie za mały na swoje 10 miesięcy, bojący się ręki.
Będziemy pracowali nad młodzieńcem.
Chyba nie będzie łatwo.



ROZLICZENIA JAMIEGO
85,00 - 26.04 - diagnostyka, pobranie krwi, test felv
90,00 - 26.04 - badania krwi - laboratorium
37,83 - 28.04 - karma applaws kitten
17,00 - 30.04 - odrobaczenie
15,00 - 2.05 - unidox (katar, kaszel, oskrzela)
23,00 - 8.05 - karma exigent
35,00 - 13.05 - szczepienie Lydium
35,00 - 15.05 - szczepienie Lydium
46,00 - 22.05 - lysine
110,00 - 03.06 - wet - enroxil, oridermyl

---------
493,83

196,80 - 23.05.14 - z bazarku viewtopic.php?f=20&t=161989&start=90 dla Dżemika
Ostatnio edytowano Pt lip 18, 2014 14:09 przez inga.mm, łącznie edytowano 1 raz

inga.mm

Avatar użytkownika
 
Posty: 2319
Od: Pon lut 21, 2011 22:42
Lokalizacja: Warszawa

[następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości